surf - snow - skate - wake

Burton Snowpark Kotelnica

Białka Tatrzańska zimą to taki trochę Sopot latem. Jednym się podoba i wracają tam co jakiś czas, a inni omijają ją szerokim łukiem, bo górki nie za wysokie, kolejki do wyciągów i drogo. Sporo w tym prawdy, ale nasz kolejny już rodzinny wypad w to miejsce wspominamy bardzo dobrze. Chcesz wiedzieć dlaczego? Przeczytaj do końca ten krótki wpis i obejrzyj mój nowy filmik na YouTube.



Po pierwsze na stokach Kotelnicy Białczańskiej śnieg leży bardzo długo. Infrastruktura oraz maszyneria do wytwarzania śniegu i utrzymywania dobrych warunków na trasach pozwala jeździć na nartach lub snowboardzie od wczesnej zimy, prawie aż do wiosny. Jeśli podróżujesz z całą rodziną, to zazwyczaj musisz planować wyjazdy z dużym wyprzedzeniem. Warunki śniegowe w polskich górach są bardzo niepewne. Do większości ośrodków narciarskich w naszym kraju powinno się właście wyjeżdżać głównie "na prognozę", ale nie każdy może sobie na to pozwolić. Białka wg mnie ma tu sporą przewagę na konkurencją, z powodów, o których pisałem powyżej. 


Burton Snowpark Kotelnica


Nie tylko względna pewność śniegu skłoniła nas do wybrania tej właśnie miejscówki. Zależało nam też na przyzwoitym snowparku. Obiekt Burtona, przygotowywany i utrzymywany przez ekipę shaperów z Park Pirates, gwarantuje dobrą zabawę i bezpieczeństwo osobom na różnym poziomie zaawansowania. Przeszkody są zaprojektowane z głową, ustawienie ich bywa zmieniane w trakcie sezonu, a co najważniejsze, codziennie doglądane i poprawiane na zakończenie dnia. Ne ma lipy!


Kolejny ważny aspekt, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi, to szeroka baza noclegowa i dość sensowna (jak na polskie warunki) oferta atrakcji "apres ski",  do których między innymi należą baseny i termy. Zjeść też jest gdzie, ale oczywiście głównie swojsko, jeśli wiesz, co mam na myśli. A jak ktoś jest "niewyżyty" i po całym dniu na stoku wciąż mu mało, to może wybrać się jeszcze na nocną jazdę po oświetlonych trasach.


Burton Snowpark Kotelnica

Na znaczeniu zyskuje także kwestia wciąż poprawiającego się połączenia drogowego. Pamiętam, że przed laty dojazd znad morza, gdzie mieszkamy, w polskie góry nierzadko zajmował prawie tyle samo co na najbliższy alpejski lodowiec. Dlatego przez wiele lat nie jeździłem na deskę do Polski prawie w ogóle. Lepsza jakość dróg w ostatnich latach znacząco zmieniła moje podejście, a obecne ceny benzyny dodatkowo skłaniają do szukania bliższych destynacji wyjazdowych.


Jasne, że Podhale to nie to samo co mój ulubiony Południowy Tyrol, ale bez wątpienia wrócimy na Kotelnicę jeszcze nie raz. Byłem typowym przykładem na prawdziwość powiedzenia "cudze chwalicie, a swego nie znacie", więc w końcu się przemogłem i sądzę, że było warto.


Zamaj

Rodzinny snowboardowy trip do Białki Tatrzańskiej - video!


Dziwna była ta zima w tym roku. Niektórzy mówią, że tym razem po prostu "nas olała". Do łagodnych czwartych pór roku w regionie, w którym mieszkam od pewnego czasu zdążyłem się już przyzwyczaić. Niemniej jednak sezon snowboardowy, podczas którego założyłem deskę dosłownie na 7 dni i to dopiero w marcu, jeszcze mi się nie zdarzył. Nawet kiedy przytrafiały mi się kontuzje w ciągu zimy, nie miewałem tak biednych statystyk jak teraz.

Backside boardslide w Snowparku Jasna na Chopoku

Nie pamiętam, żeby za mojego życia (a trochę już chodzę po tym świecie) w okresie od grudnia do marca w okolicy ani razu nie spadł śnieg, który poleżałby dłużej niż maksimum kilka godzin.  Na dodatek praktycznie nie było choćby jednego dnia porządnego mrozu. W takich warunkach nie ma nawet mowy o sztucznym naśnieżaniu. Owszem w górach coś tam popadało. Lokalnie przez chwilę nawet dość solidnie, ale szybko się to skończyło. Jak by tego było mało, potem rozszalał się  jeszcze Koronawirus i spowodował przedwczesne zakończenie sezonu, nawet tam gdzie warunki były jeszcze dobre.

Frontside boardslide w Snowparku Jasna na Chopoku

Tym bardziej jestem wdzięczny, że jeszcze zanim pandemia opanowała kontynent, udało się nam bezpiecznie wyjechać w góry i wrócić. Na wszelki wypadek odwołaliśmy nasz wcześniej planowany wyjazd do Włoch, bo coś już się wtedy tam zaczynało święcić, ale postanowiliśmy nie rezygnować, wybierając bezpieczniejszy kierunek. Postawiliśmy na Słowację, która wtedy nie miała żadnych stwierdzonych zachorować. Z resztą w Polsce też jeszcze nie było odnotowanych przypadków zakażenia. Wkrótce sytuacja uległa pogorszeniu, ale na szczęście byliśmy już wtedy w domu. 


Znowu zrozumiałem, że warto doceniać co się ma. Słowacki Chopok, choć raczej nie może się równać z Włoskim Kronplatz'em, to jednak okazał się bardzo godnym "zamiennikiem". Prawdopodobnie była to jedna z najlepszych okazji do odwiedzenia tego ośrodka. Często rozważaliśmy wyjazd w tamte strony, ale biorąc pod uwagę odległość dzielącą Trójmiasto od Liptowskiego Mikulasza, zazwyczaj woleliśmy dołożyć parę godzin drogi żeby pośmigać w Alpach lub Dolomitach. Teraz kiedy jesteśmy zmuszeni poddać się wielu ograniczeniom i niedogodnościom dwa razy bardziej cieszę się, że zdążyliśmy jeszcze skorzystać z rodzinnego urlopu, który był nam już bardzo potrzebny. Tamtych chwil spędzonych razem na śniegu już nikt nam nie odbierze a zregenerowane siły bardzo się nam przydadzą, żeby przetrwać cokolwiek nas teraz czeka.

Tailpress

To zabrzmi jak truizm z brazylijskiego serialu, ale co mi tam... 
Myślę, że dziś jeszcze bardziej warto być wdzięcznym za to co się otrzymało i każdego dnia doceniać nawet drobne radości, żeby jak już to wszystko się uspokoi, cieszyć się życiem bardziej świadomie i jeszcze pełniej.

Zdrowia życzę!

Zamaj

Była sobie zima - takiego sezonu snowboardowego w życiu nie miałem!


Zwykle planując zimowy wyjazd w góry, szczególnie ten zagraniczny, najpierw berze się pod uwagę raczej większe i bardziej znane ośrodki narciarskie. My też przez lata zazwyczaj tak właśnie robiliśmy, aż któregoś dnia postanowiliśmy przełamać rutynę i przyjąć nowe kryterium. Postawiliśmy na kameralne i mniej znane miejsce, ale rozwijające się i doinwestowane w ostatnich latach. Wybraliśmy ośrodek Kreischberg w regionie Styria we wschodnich Alpach. Czy było warto? Było!


Trasy

Pierwsze skojarzenie z kameralnym ośrodkiem narciarskim wiąże się z mniejszą ilością kilometrów dostępnych tras narciarskich. Zwykle miejscówki poniżej 100 km a priori uznawałem za niewarte uwagi. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że przecież podczas jednego około tygodniowego pobytu w górach objeżdżam w najlepszym razie 40-50% dostępnych tras. Najwięcej czasu zazwyczaj i tak spędzam w snowparku, więc jeśli już jeżdżę po "zwykłych" trasach, to wybieram właśnie te w pobliżu "placu zabaw". Kreischberg - Murau z 34 trasam o łącznej długości 42km, z których najdłuższa liczy 6 km, okazał się zupełnie wystarczający. Dodam, że ponad połowa tras uznawana jest za trudne - głównie czerwone i kilka czarnych.


Snowpark

Jednym z najważniejszych elementów oferty ośrodka, który dogłębnie analizuję przed podjęciem decyzji jest właśnie snowpark. Tu zazwyczaj też moją chciwą uwagę przyciągały sporych rozmiarów obiekty z dużą ilością różnorodnych przeszkód. Z wiekiem jednak zacząłem dostrzegać, że parki zarówno swoją skalą jak i poziomem trudności powinny korespondować z moimi fizycznymi możliwościami. Zacząłem w końcu liczyć siły na zamiary i wybierać miejscówki zaprojektowane na miarę umiejętności przeciętnych amatorów a nie mniej lub bardziej profesjonalnych Kamikaze. Fajnie jest podczas wyjazdu zaliczyć jakiś progres umiejętności, ale najważniejsza pozostaje dla mnie po prostu dobra i możliwie bezpieczna zabawa. Snowpark w Kreischbergu raczej nie zachwyci rasowych wymiataczy, ale osoby zaawansowane i średnio zaawansowane nie powinny się w nim nudzić. Aktualny setup przeszkód na dany sezon można sprawdzić na stronie internetowej.


Wyciągi

Kolejnym aspektem wartym zastanowienia są moim zdaniem wyciągi narciarskie a dokładniej ich rodzaj. Im więcej gondolek i krzesełek, tym lepiej. Być może jestem "wygodnicki", ale szkoda mi sił na wjeżdżanie na górę orczykiem, który zwłaszcza dla snowboardera jest wbrew pozorom dość męczący. Chcą spędzić długi i intensywny dzień na stoku wolę windować się na górkę w sposób oszczędzający moje siły i pozwalający na częściową regenerację pomiędzy zjazdami. Kreischberg ze swoimi trzema kolejkami gondolowymi i 4 wyciągami krzesełkowymi być może nie rzuca na kolana ale pozwala całkiem komfortowo korzystać ze swoich najlepszych tras i snowparku. 


Mniej znaczy więcej

Sądzę, że największą zaletą kameralnego i mniej popularnego resortu, jest brak tłoku na trasach i kolejek do wyciągów. Infrastruktura ośrodka w Murau jest niewielka, ale wystarczająco nowoczesna, funkcjonalna i dopasowana do ilości odwiedzających go narciarzy oraz snowboardzistów. Za jedyny mankament można uznać odrobinę za małą powierzchnię głównej restauracji, w której o określonej porze dnia lądują praktycznie wszyscy i robi się zwyczajnie ciasno.

Nie twierdzę, że od teraz będziemy jeździć wyłącznie do mniejszych ośrodków narciarskich, ale wyjazd do Styrii uświadomił nam, że często nasze oczekiwania przekraczają rzeczywiste potrzeby i bywają nierealistyczne wobec naszych faktycznych możliwości. Chyba wolimy z zimowego urlopu wracać głównie z przekonaniem, że dobrze wykorzystaliśmy wszystko co było w naszym zasięgu, niż z poczuciem wielkiego niedosytu. Teoretycznie od przybytku głowa nie boli, ale jednak najbardziej lubię dostawać dokładnie tyle, ile jestem w stanie faktycznie wykorzystać. 

Zamaj

Czasem mniej znaczy więcej, czyli snowboardowa wycieczka do Styrii.


Ponieważ w poprzednim wpisie skupiłem się głównie na okołosurfingowych aspektach pobytu na Fuercie, która oczywiście nie samymi falami stoi, postanowiłem wspólnie z Anią stworzyć naszą subiektywną bucket listę miejsc i aktywności wartych zaliczenia. 


okolice El Cotillo
Oto ona:


1. Wioska El Cotillo - położona na północno-zachodnim wybrzeżu, ma do zaoferowania piękne dzikie plaże na południe od miasteczka oraz bardziej popularne laguny i zatoczki na północ. Jeszcze dalej w kierunku północnym, na małym półwyspie jest latarnia morska, otoczona malowniczym skalistym wybrzeżem.

droga na północ wyspy
2. Wioska Ajui - położona na zachodnim wybrzeżu, z uroczą czarną plażą - taka wioska na końcu świata. Warto tam zrobić spacer po niewielkich klifach, otaczających zatoczkę i przede wszystkim zamówić super smaczną rybę w jednej z knajpek na plaży. Do dziś wspominamy jak pyszny był obiad, który tam zjedliśmy, choć było to już dość dawno temu.

Betancuria
3. Betancuria - położona w górach, jest historyczną stolicą wyspy, z najstarszym na Fuercie kościołem oraz starą zabudową. Można odwiedzić tam muzeum etnograficzno-archeologiczne, jak również wypić pyszną kawę w jednej z uroczych kawiarenek. Po drodze do Betancuri można zobaczyć monumentalne posągi z brązu, przedstawiające dwóch pierwszych władców wyspy Ayose i Guize oraz pojechać na wspaniały punkt widokowy Mirador de Morro Velosa - zaprojektowany przez Cesara Manrique (artysty kojarzonego głównie pobliską Lanzarote). 

Betancuria
4. Plaża Sotavento / Costa Calma - jest bardzo długą i piękna plażą na południu wyspy, przy typowo turystycznej miejscowoci Costa Calma.
To miejsce wciąż nie zostało odhaczone na naszej "bucet liście", ale podobno plaża Sotavento, która rozciąga się na południe od miasteczka jest absolutnie warta zobaczenia. Jadąc np. z Corralejo można zatrzymać się w kilku miejscach, by podziwiać widoki i wybrzeże. Jeszcze dalej na południe znajduje się kolejna miejscowość, z kolejną piękną plażą - Morro Jable (około 25 km na południe od Costa Calma). 

okolice El Cotillo
5. Rejs wokół wysypy Isla de Lobos - w okolicach portu w Corralejo można wykupić za stosunkowo niewielkie pieniądze rejs łodzią wokół wyspy Isla de Lobos, którą widać m.in z okolicznych plaż przy wydmach. Podczas rejsu udaje się czasem zaobserwować delfiny, ryby latające i inne morskie stworzenia. Relaksująca wycieczka trwa 3-4 h. Warto wybrać taką łódkę, która zabiera najmniej osób, żeby nie spędzić tego czasu w tłumie turystów. 

No i to by było chyba na tyle.

Wszystkim zainteresowanym życzymy miłego planowania pobytu na Fuercie! 🙂

Ania i Tomek







Fuerte apres surf - 5 rzeczy wartych uwagi na Fuerteventurze po desce.

Nie da się ukryć, że jestem niemal bezkrytycznym fanem Wysp Kanaryjskich, a szczególnie dwóch z nich, czyli Lanzarote i Fuerteventury. Pierwszą uwielbiam (więcej o tym tutaj) a do drugiej mam wielki sentyment, m.in dlatego że tam właśnie wziąłem swoje pierwsze lekcje surfingu. Fuerta jest przede wszystkim wartą polecenia destynacją na "wakacje w ciepłych krajach". Docenią ją głównie kitesurferzy i windsurferzy (hiszp. fuerte - silny, viento - wiatr), ale również surferom ma ona sporo do zaoferowania. Nie powiem, że to najlepsza miejscówka na surfa, ale uważam, że warto dać jej szansę.

Surfer na klifie w El Cotillo

Na Fuercie byliśmy z moją Anią już dwa razy. Ostatnio z naszym (wtedy około rocznym) Synkiem. W obu przypadkach kupowaliśmy normalnie wycieczkę z biura podróży. Koszt takiej  niespełna dwutygodniowej imprezy z przelotem i wyżywieniem we wrześniu wahał się zwykle w okolicach trzech tysi za osobę dorosłą. W last minute można pewnie wyhaczyć taki wyjazd taniej.


Spanie i spoty

Za każdym razem mieszkaliśmy w Corallejo na północy wyspy, więc odwiedzaliśmy głównie okoliczne spoty. Zwykle najlepiej było w okolicy El Cotillo (północno-zachodni czubek). Niezła miejscówka jest kilkanaście minut szutrem na południe stamtąd i nazywa się Playa Esqinzo. Zupełnie przyzwoicie jest też na plaży tuż obok El Cotillo, ale ostatnio bywało tam dość tłoczno. We wrześniu znacznie rzadziej warunki trafiały się na północno wschodnim krańcu wyspy, od dość mocno uczęszczanych Flag Beach i Glass Beach aż do Playa Blanca, tuż przy Puerto del Rosario. Podobno najlepsze miejscówki dla zaawansowanych są zupełnie na południu, koło Morro Jable i La Pared. Jednak nigdy tego osobiście nie zweryfikowałem, bo jeszcze tam nie dotarliśmy.

Surf shopy i szkoły

Deska za dzień wychodziła w granicach kilkunastu Euro w zależności od modelu i wypożyczalni, ale cena dzienna malała wraz ze wzrostem ilości dni, na ile wypożyczasz.


Można też wziąć instruktora, który Cię wozi na aktualnie dobre spoty, ale to wychodzi np. około 120 Euro za 3 dni z pełnym wyposażeniem (deska, pianka ubezpieczenie). Znowu im więcej dni tym taniej. Polecam Surfshop z wypożyczalnią i szkółką Paradise Canarias oraz centrum testowe Firewire i F-one - Lineup Fuerteventura.

Wypożyczalnie samochodów

Wypożyczalni aut na Fuercie jest sporo i moim zdaniem zazwyczaj mają bardzo rozsądną, czytelną politykę. Pracownik jednej z nich, zapytany o to, jakiego typu dróg powinienem unikać wypożyczoną u nich osobówką, żeby nie naruszyć zasad ich regulaminu odpowiedział - "If you see the road is OK, you can go". I wszystko jasne, prawda? 😉 



Niewielkie auta z segmentu A i B, wypożyczane na okres powyżej 7 dni, zaczynają się od około 12 Euro za dzień. Jeśli planujesz samemu docierać do oddalonych miejscówek, być może warto  rozważyć wzięcie terenówki. Będzie niestety droższa, ale za to znacznie lepiej poradzi sobie na dziurawych szutrowych drogach, prowadzących do większość dobrych i nieuczęszczanych spotów.

Surf przewodnik

Przed wyjazdem warto zerknąć na Surfermap a na miejscu zaopatrzyć się w wersję drukowaną tego "surf przewodnika". Powinien być dostępny za free w większości surf shopów. Nie tylko surferzy znajdą w nim przydatne info.


Fuerteventura oczywiście nie samym surfingiem stoi, ale o tym już niebawem w kolejnym wpisie na tym blogu. Tak więc na razie to by było na tyle.

Życzę miłego planowania urlopu na Fuercie! 🙂

Zamaj




Surftrip Fuerteventura - kilka przydatnych informacji.


To była pierwsza zima po narodzinach naszego syna i wybieraliśmy się na nasz pierwszy urlop z dzieckiem. Jako świeżo upieczeni rodzice, nie byliśmy pewni jakie przygody mogą nas spotkać podczas snowboardowej eskapady z kilkumiesięcznym szkrabem. Zrobiliśmy trzy podstawowe założenia: droga nie może być zbyt długa i męcząca dla malucha, kwatera musi być z wyżywieniem oraz blisko stoku, no i oczywiście w pobliżu powinien znajdować się jakiś sensowny snowpark. Przeliczyliśmy swój budżet i nasz wybór padł na Białkę Tatrzańską.



Od dość dawna nie braliśmy pod uwagę polskich gór podczas planowania naszych zimowych urlopów. Głównym powodem była zawsze niepewność co do warunków śniegowych, kolejki do wyciągów i czas dojazdu, który dla nas, mieszkających nad morzem, jest tylko nieznacznie krótszy niż przy wyjazdach zagranicznych. Poza tym w Polsce delikatnie mówiąc jest niewiele snowparków i dotychczas miałem sporo obaw co do jakości ich przygotowania. Prawdą jest jednak, że pojawienie się dziecka wiele w życiu zmienia, więc postanowiliśmy zaryzykować i wesprzeć rodzimą branżę turystyczną. Zapakowaliśmy się do samochodu wspólnie z moim Kuzynem i wszyscy czworo ruszyliśmy do Białki.


Ośrodek narciarski Kotelnica Białczańska przywitał nas w prawdzie kilkunasto stopniowym mrozem, ale zrobił całkiem przyzwoite wrażenie. Chyba na prawdę wiele się zmieniło od czasu kiedy po raz ostatni odwiedzałem polskie góry. O snowpark za bardzo się nie obawiałem, bo miałem świadomość, że jakość przygotowania i utrzymania obiektu od kilku lat gwarantuje ekipa Park Pirates. Byłem też w miarę na bieżąco i wiedziałem, co się w tym miejscu działo w kilku poprzednich sezonach. Kwatera u "Dziubasa" też nam się sprawdziła bez zarzutu. Tym co nas niestety zaskoczyło był tak masakryczny poziom smogu, że strach było wyjść z wózkiem na spacer. O ile na stoku praktycznie się tego nie odczuwało, o tyle na dole było na prawdę źle. Na "efekty uboczne" nie trzeba było zbyt długo czekać. To paskudne zjawisko w połączeniu z siarczystym mrozem momentalnie odbiło się na zdrowiu naszego synka i tym samym skutecznie ograniczyło realizację sportowo-rekreacyjnych planów. Trudno więc zaliczyć ten wyjazd do w pełni udanych, niemniej jednak, zebraliśmy trochę ujęć, z których  zmontowałem zawarty w tym poście kilkuminutowy film. 


W efekcie mam mocno mieszane uczucia co do kolejnych snowboardowych wyjazdów w Polsce. Pewnie gdyby nie fatalna jakość powietrza, wystawiłbym tu całkiem dobrą recenzję. Mimo dostrzeżenia wielu pozytywnych zmian, obawiam się, że niesłabnący trend na palenie w piecach byle czym może utrudnić mi wykazanie się patriotyzmem gospodarczym i w przyszłości niestety znowu będę musiał dać zarobić nieswoim Góralom. Szkoda 😞


Zamaj


Urlop zimowy w Tatrach - Góralu, czy Ci nie żal?


W sumie to wcale nie przepadam za zimą. Gdyby nie Święta Bożego Narodzenia i aktywność fizyczna na śniegu (Tata przypiął mi narty po raz pierwszy w wieku 3 lat), to chyba nie byłoby w tej porze roku nic fajnego. No może jeszcze poza lepieniem bałwana i budowaniem igloo kiedyś z Rodzicami a w niedalekiej przyszłości z Synem, ale obawiam się, że takie zimy na Wybrzeżu będą już należały do rzadkości. 


W ostatnich latach śnieg widywałem głównie wyprodukowany sztucznie przez armatki w ośrodkach narciarskich. Dobre i to, bo bez możliwości ślizgania się po "zamarzniętej fali", co roku popadałbym chyba w depresję. Nad Bałtykiem zimą wprawdzie jest zwykle opcja na niezły surfing, ale gdy temperatura powietrza spada poniżej zera, to automatycznie woda przestaje być dla mnie atrakcyjna. Być może kiedyś to się jeszcze zmieni, ale na razie o tej porze roku zdecydowanie wolę snowboard.


Mój sezon zimowy zazwyczaj upływa pod znakiem oczekiwania na wyjazd w góry. W tzw międzyczasie staram się korzystać ze skromnego potencjału Szwajcarii Kaszubskiej i okolic, żeby być choć trochę "rozjeżdżonym", gdy w końcu uda mi się wyrwać gdzieś w prawdziwe góry. 

skok na desce w snowparku
foto: @BOARDborn.pl

Od lat staramy się wspólnie z Żoną utrzymywać tradycję rodzinnych wyjazdów na "sztruks" i "puch", rozpoczętą jeszcze przez naszych Rodziców z obu stron, kiedy my byliśmy dziećmi. Mamy nadzieję, że nasz Synek też łyknie tego bakcyla i z czasem dołączy do naszego "białego szleństwa".


Tomek


Gdyby nie snowboard, zima byłaby trudna do zniesienia.

O Lanzarote pisałem tu już wcześniej, ale na temat tej wyspy mógłbym chyba opowiadać godzinami, więc pewnie jeszcze nie raz coś o niej wspomnę. Byliśmy tam z Anią już kilka razy i jest to jedno z naszych ulubionych miejsc na Ziemi, które darzymy szczególnym sentymentem. Jeśli planujesz surftripa w jakieś klmatyczne miejsce, które ma do zaoferowania znacznie więcej niż fale, to warto rozważyć wyjazd na Lanzę. Poniżej znajdziesz kilka podstawowych i praktycznych informacji oraz krótki filmik na zajawkę 😉


Loty
Kiedyś lataliśmy z Gdańska z przesiadką w Luton, ponieważ to wychodziło najtaniej i przerwa pomiędzy lotami była zwykle akceptowalnej długości. Obecnie już chyba bardziej się opłaca lecieć bezpośrednio z Polski, ale niestety lotów prosto na LNZ z naszego kochanego Trójmiasta raczej nie uświadczysz. W grę wchodzą oczywiście również czartery, których zaletą jest bagaż rejestrowany w cenie biletu, ale zwykle dość trudno upolować coś w dobrej cenie na Kanary.

Kwatery
Naszym zdaniem na Lanzarote fajną bazą noclegową i wypadową jest Costa Teguise, małe i sympatyczne miasteczko turystyczne. Jak wszędzie jest w nim pełno brytyjskich i niemieckich wczasowiczów, ale nie jest to typowo rozrywkowa ani głośna miejscówka, choć nie brakuje tam barów, restauracji i innych atrakcji. Jest sporo hoteli na różnym poziomie cenowym, więc każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. 

deska surfingowa na Playa Famara
Foto: BOARDborn
Zdecydowanie bardziej klimatycznym miejscem do mieszkania jest Caleta de Famara. Opcje noclegowe są dostępne raczej tylko przez AirBnb, bo nie ma tam żadnych hoteli. Za to można wyhaczyć fajne mieszkanko z widokiem na ocean i klif. Albo bez okien, ale za to tanie (tak jak my kiedyś 😂 ). W samej wiosce jest kilka fajnych, tanich knajpek, dwa sklepy spożywcze, dużo surf szkółek i wypożyczalni. Klimat iście hipisowski - ludzie chodzą po ulicach boso a obok siedzą stare lokaleskie dziadki przy kawce i wszystkiemu się przyglądają 😊


Wypożyczenie samochodu
Generalnie na Kanarach jest luz jeśli chodzi o wypożyczone samochody. Sprawdzona przez nas i obecna na wszystkich wyspach wypożyczalnia to Pluscar - Lanzarote, która oferuje dobre ceny, nowe auta i pełne ubezpieczenie. Nie mieliśmy jak dotąd żadnych wypadków ani awarii na Kanarach, więc nie wiemy jak to w praktyce u nich działa. Największymi zawalidrogami są Brytyjczycy, bo boją się jeździć po naszej stronie ulicy. 😉 Lokalesi za to jeżdżą dość szybko, ale drogi są bezpieczne i w większości puste.


Famara - widok na plażę i klif
foto: BOARDborn
Surfing
Najwięcej wypożyczalni sprzętu i szkółek jest w Caleta de Famara. Większość mieści się przy jednej ulicy, więc najlepiej jest przejść się po kilku i popatrzeć co oferują i za ile a potem się dogadać z człowiekiem. Warto tam też zasięgnąć informacji na temat miejscówek (na LNZ jest kilka naprawdę dobrych o różnym stopniu trudności) i dowiedzieć się gdzie trzeba uważać na prądy, gdzie na skały a gdzie na agresywnych lokalesów w wodzie. Jeśli dopiero zaczynasz swoją przygodę z surfingiem, to można też odezwać się do naszego znajomego Agustina w Playa Blanca (www.kabotisurf.com). Ten przesympatyczny Brazylijczyk z pochodzenia, nie tylko świetnie uczy dorosłych i dzieci, ale też organizuje surfari, wycieczki na SUPach i może również pomóc w znalezieniu kwatery, jakby co.
Trekking
Lanzarote poza plażami, to przede wszystkim wulkany i niepowtarzalny klimat wyspy. Warto skorzystać z możliwości wcześneijszego zarezerwowania ciekawych trekkingów w obrębie parku narodowego Timanfaya. Są dwie opcje: albo za darmo, z pracownikiem parku po uprzedniej rezerwacji z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, albo odpłatnie z przewodnikiem z  prywatnej firmy. My korzystaliśmy z obu opcji i obie sobie chwalimy. Ważne jest dobre obuwie, niekoniecznie górskie - ale przyda się coś lepszego niż zwykłe trampki, no i zapas wody. Jest też trzecia możliwość - zwiedzanie parku w towarzystwie chmary turystów, głównie z okna autokaru. Dla każdego coś miłego 😉 
Więcej info o naszej ulubionej Lanzarote można doczytać jeszcze tutaj.

Ania i Tomek





Surftrip na Lanzarote - co warto wiedzieć?

Trident_boardborn

Ostatnio policzyłem ile lat jeżdżę na snowboardzie i wyszło tego na tyle dużo, że aż głupio się przyznać, bo po takim czasie mógłbym już chyba radzić sobie w tym sporcie nieco lepiej, ale nie o tym... W każdym razie, na przestrzeni tych wielu lat zdążyłem wyrobić sobie własną opinię na temat ulubionych miejscówek i tych, za którymi przepadam nieco mniej. Prawdę mówiąc, jeszcze więcej jest tych, których jeszcze nie miałem okazji odwiedzić a bardzo bym chciał, ale do rzeczy.

Alta Badia_boardborn
Snowpark Alta Badia
Miało być subiektywnie, więc tak będzie. Znajomi często pytają mnie, dlaczego mieszkając w północnej Polsce, najchętniej wybieram się na deskę do Włoch a nie np.: do Austrii, Francji lub w polskie góry? O Andorze albo Hokkaido jakoś nikt nie wspomina.

Pogoda
Im dalej na południe, tym cieplej, to chyba jasne. Na przykład południowy Tyrol (wbrew nazwie jest włoski) znajduje się w stosunkowo niewielkiej odległości od Morza Śródziemnego. Takie położenie geograficzne na ogół gwarantuje przewagę słonecznych dni a na wiosnę przyjemne ciepełko, bez obaw o brak śniegu.


Snowpark Kronplatz_boarborn
Snowpark Kronplatz
Przygotowanie snowparków
Skoro o śniegu mowa, to gdy pierwszy raz wybrałem się na snowboard do Włoch, nie mogłem uwierzyć, że niezależnie od obfitości opadów, włoskie snowparki co rano były przygotowywane na glanc. Jeszcze 7-8 lat temu w Austrii to było nie do pomyślenia. Teraz podobno jest już zupełnie inaczej. Wierzę na słowo, tym co tam bywają, bo sam dawno tego nie sprawdzałem.

Jedzenie
Italia słynie z dobrego jedzenia, a kuchnia serwowana w górskich miejscowościach nie jest oczywiście odstępstwem od tej reguły. Podczas wyjazdów w tamte strony, wspólnie z Żoną żywimy się niemal wyłącznie pizzą i makaronami, których konfiguracje smakowe wykluczają wrażenie jakiejkolwiek monotonii. Nie wspomnę już o szeroko dostępnych wyśmienitych delikatesowych produktach, które często kosztują w tamtejszych sklepach tyle samo, lub nawet nieco mniej niż u nas. Z kolei o walorach smakowych (czasami cenowych również) win z Piemontu można by napisać osobny blog post.  No i kolejny temat to kawa. Po jakości i smaku podawanego espresso można się szybciej zorientować, kiedy przekroczyło się granicę Włoską, niż po oznaczeniach przy drodze.

Obereggen_boardborn
Snowpark Obereggen

Ludzie
Włosi to jest fajny naród. Wiedzą o tym nawet ci, którzy nie kojarzą przebojów Rominy Pawer i Albano. Pod tym względem akurat Austriacy odstają niewiele, ale moim zdaniem chill w południowym Tyrolu jest jeszcze głębszy, niż w alpejskich Zillertalu, zwanym przecież nie bez kozery Chillertalem.

Ale do Włoch jest przecież daleko
No i co z tego? Do Francji jest jeszcze dalej. Ktoś mądrzejszy ode mnie już dawno temu stwierdził, że w procesie odwiedzania nowych miejsc nie mniej ważna od celu jest sama podróż. Kto miał okazję doświadczyć wspólnych z przyjaciółmi wyjazdów na wakacje samochodem lub autokarem, prawdopodobnie wie o czym mówię. Często długość podróży jest wprost proporcjonalna do ilości przygód wartych wspominania przez lata.

Boardborn_Alta Badia
Snowpark Alta Badia
Rzecz jasna o gustach się nie dyskutuje, tylko im się ewentualnie schlebia. Warto też od czasu do czasu wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby zweryfikować empirycznie swoje przekonania. Do Francji raczej w najbliższym czasie się nie wybieram, ale ostatnio coraz bardziej korci mnie znowu Austria i wursty, że o Japonii i sushi już nie wspomnę ;)

Tomek

Włochy VS. Austria - subiektywnie o zimowych destynacjach.

Od czasu swojego pierwszego wyjazdu na surfing wiedziałem, że pływanie na desce będzie tylko jednym z kilku istotnych aspektów surftripa. Staram się nie traktować takich wakacji, jak obozu treningowego. W innym wypadku łatwo jest zapomnieć co sprawia, że w ogóle mam ochotę ruszyć się z kanapy.

El Golfo_Lanzarote_boardborn
El Golfo

Na swojej ukochanej Lanzarote byłem już czterokrotnie, ostatni raz trzy lata temu. Od tej pory, z resztą wcześniej też, romansowałem z kilkoma innymi destynacjami, oferującymi fale do surfingu i wakacyjne przygody. Więcej grzechów nie pamiętam a w ramach "pokuty", w tym roku znowu poczułem magiczną siłę przyciągania tej niezwykłej wyspy. Z resztą nie tylko ja, bo pomysł wyszedł pierwotnie od mojej Ani.

Famara_Lanzarote_Boardborn
Widok z Caleta de Famara
Famara_Lanzarote_Boardborn
Playa Famara

Z jednej strony była tęsknota za marsjańskim krajobrazem parku wulkanicznego Timanfaya, winem Malvasia, wyhodowanym wśród pól popiołów i zastygniętej lawy, delektowaniem się wyśmienitymi w swej prostocie papas arrugadas oraz gambas al ajilloa także bardzo przyjaznymi falami na Playa Famara. Z drugiej zaś strony pojawiła się obawa, czy za kolejnym razem to wszystko nie straci swojego uroku i czy będzie nadal cieszyć jak kiedyś?

La Geria_Lanzarote_Boarborn
La geria
Los Ajaches
Wierność podobno jest łatwa, dopóki nie masz porównania. No i w tym właśnie tkwi sedno problemu, bo nie da się ukryć, że we wrześniu zdarzają się w Europie lepsze fale niż na Lanzarote. Prawdą jest też, że tym razem trafiliśmy na dość kiepski kierunek wiatru, który utrzymywał się prawie przez cały nasz pobyt. Silny onshore skutecznie zniechęcał zarówno do surfowania, jak i plażowania na zazwyczaj "surfers firendly" Playa Famara. W zasadzie jedynym spotem, który dobrze falował od czasu do czasu była La Santa, zniechęcająca swoim lokalizmem i sporą ilością skał. 
Na szczęście udało się nam, trochę przypadkiem, wypatrzeć przyzwoity warun w miejscowości Arrieta, której zupełnie nie podejrzewałbym o coś takiego. Czyli w sumie szału nie było, ale jak się rzekło na wstępie, przecież na surfingu świat się nie kończy.

Arrieta_wave_Lanzarote_Boardborn

lanzarote_arrieta_boardborn
Arrieta

Z wcześniejszego doświadczenia wiedzieliśmy, że Lanzarote ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko plażowanie i sporty wodne. Wybraliśmy się więc między innymi na trekking po okolicznych wulkanach, z przewodnikiem z Balckstone Treks, połączony ze zwiedzaniem winnic i degustacją lokalnych win. Odwiedziliśmy również wydrążone w lawie lub wzniesione z wulkanicznych materiałów budowle i rzeźby genialnego artysty Cesara Manrique. Codziennie smakowaliśmy  prostej, ale pełnej barw i aromatów kanaryjskiej kuchni a także liznęliśmy nieco lokalnego folkloru oraz miejscowej kultury podczas  kilku fiest, parad i koncertów.

Timanfaya_Lanzarote_boardborn

lanzarote_carverboard_boardbrn
Parque Nacional de Timanfaya

Jak przekonywali lokalesi z surfshopu Famarapower, czasem lepiej odpuścić walkę z kiepskimi falami i poczuć radochę, z jazdy na deskorolce, w otoczeniu mistycznych krajobrazów parku wulkanicznego Timanfaya a potem obserwować zachód słońca w El Golfo, przy szklaneczce aromatycznej wielowarstwowej kawy Leche y Leche. Zdecydowanie stara miłość nie rdzewieje, nawet jeśli czasem sprawia zawód.

Tomek

P.S. Wkrótce na naszym kanale YouTube znajdzie się mała video-relacja z wyjazdu na Lanzarote.

Lanzarote 2016 - stara miłość nie rdzewieje, nawet jeśli zawodzi.

Peniche, a konkretnie turystyczną wioskę tuż obok, czyli Baleal, wybraliśmy zachęceni bardzo udanym poprzednim portugalskim wyjazdem do Algarve, oraz rekomendacjami naszych znajomych. Lokalizacja około godziny jazdy autostradą z Lizbony, bezpośrednia bliskość oceanu, kilku dobrych surf spotów, nieco senna atmosfera małego miasteczka pełnego wypożyczalni, szkół i sklepów surfingowych oraz wielu klimatycznych knajpek, prowadzonych przez lokalesów - oto tylko niektóre argumenty, które przemawiały za wyborem tej miejscówki. W okolicy znajduje się też sporo ciekawych miejsc wartych odwiedzenia, atrakcyjnych nie tylko z surfingowego punktu widzenia.

Lagide beach in Portugal
foto: boardBORN


1. PLAŻE
Idąc od północy, napotkamy nieco skalistą i podczas przypływu niemal pozbawioną piaszczystej plaży Lagide. Jej przedłużeniem jest, znacznie łatwiej dostępna i głównie piaszczysta Praya Baleal, zlokalizowana po prawej stronie małego skalistego półwyspu, wbijającego się w ocean. Jest to spot bodaj najchętniej odwiedzany przez lokalne szkółki, zazwyczaj oferujący szeroki zakres warunków, odpowiednich dla osób niemal na każdym poziomie zaawansowania. Głównie piaszczyste dno, z paroma niewielkimi skałkami, na które trzeba uważać podczas odpływu, pozwalało cieszyć się falami małej i średniej wielkości. Wyraźnie skalisty fragment mniej więcej na pograniczu z Lagide, przy sprzyjających warunkach potrafił wygenerować większe sety dla nieco bardziej zaawansowanych. Zaletą tego miejsca jest bezpośrednie sąsiedztwo wielu szkółek i wypożyczalni oraz knajp i beach barów, a także sporej wielkości parking. Niestety powyższe zalety są też źródłem jej głównej wady, czyli dosyć sporego tłoku w wodzie. 


Surfer in Baleal
foto: boardBORN


Po lewej stronie półwyspu znajduje się druga cześć „miejskiej plaży” o zupełnie odmiennych warunkach. Fale potrafią być tu znacznie większe i silniejsze a bezpośrednie sąsiedztwo małych skalistych klifów, odrywających się od małego półwyspu, pozwala stosunkowo łatwo wpłynąć na desce od boku, prawie bez konieczności walki z przybojem. Docenią to przede wszystkim SUP surferzy, czyli amatorzy surfowania na desce z wiosłem, do których ja również się zaliczam.


SUP surfing Baleal by boardBORN
foto: boardBORN

Im bliżej w stronę Peniche, długa Cantinho Da Baia, co kilkaset metrów zmienia nazwy i kierunek fali.
Elementem, który wydał nam się charakterystyczny dla Baleal jest fakt, że o każdej porze dnia i niemal nocy można tam spotkać kogoś, kto właśnie idzie popływać, albo wraca z deski. W Baleal surfuje się prawie 24/7.

Panoramic view of Baleal
foto: boardBORN


Na południe od drugiego, znacznie większego półwyspu, na którym znajduje się niegdyś ufortyfikowane Peniche, napotykamy kolejno mocno pachnące mączką rybną z pobliskiej przetwórni Molho Leste i znane z międzynarodowych zawodów Rip Curl Pro, Super Tubos
Obie miejscówki docenią szczególnie zaawansowani surferzy, którzy mogą liczyć na światowej klasy warunki z tubami włącznie- jak sama nazwa wskazuje. Zbyt wielu tub w prawdzie nie widzieliśmy, ale zdarzały się przeszło 3-metrowe i momentami niemal pionowe ściany wody, dość bezlitośnie weryfikujące umiejętności, tych którzy odważyli się stawić im czoło.

2. SURF KULTURA
Nie ulega wątpliwości, że lokalna scena surfingowa działa tu bardzo prężnie. Świadczy o tym spora, jak na dość prowincjonalną lokalizację, baza dobrze wyposażonych wypożyczalni i profesjonalnych szkół surfingowych pod auspicjami znanych marek i lokalnych organizacji, takich jak Peniche Surf Camp czy Alex Surf School. Cena wypożyczenia deski na dzień oscyluje w granicach kilkunastu Euro. Za 20-30 Euro można też wypożyczyć SUPa. Za bodyboarda, piankę a nawet deskorolkę typu longboard lub cruiser wystarczy dać kilka Euro na dzień.


Small wave and a surfboard on legendary Supertubos in Portugal.
foto: boardBORN

Nie brakuje również doskonale zaopatrzonych surf shopów i profesjonalnych serwisów naprawy sprzętu. Na szczególną uwagę zasługuje np.: 58surf, do którego można wejść gołym i bosym a potem wyjść wyposażonym od stóp do głów szczęśliwym bankrutem. Charakteryzujący się lokalnym patriotyzmem HangFive , oferuje wyłącznie portugalskie produkty, deski hand made z pojedynczym finem oraz lokalne piwo i coś na ząb. 

3. GASTRONOMIA
Prowadzone przez lokalesów knajpy i bary w Baleal są w znacznej mierze przedłużeniem surf kultury z poprzedniego akapitu.
Na szczególną uwagę naszym zdaniem zasługuje przystępne cenowo Superlagide, będące jednocześnie kafeterią i sklepem spożywczym. Za stosunkowo niewielkie pieniądze można tam zrobić zakupy spożywcze na cały dzień, z rana zjeść pyszną kanapkę, lub dobre ciacho (szczególnie polecamy pastel de nata) z aromatyczną kawą za około 1 euro (czyli taniej niż w Polsce), a popołudniu wpaść na pizzę i piwko w sympatycznej atmosferze. Jest to jeden z najchętniej odwiedzanych przed i po surfingu lokali w wiosce. 
Naszym numerem jeden na obiad lub romantyczną kolację została rodzinna restauracja tuż przy plaży, o wdzięcznej nazwie Prainha, serwująca doskonałą zupę rybną, wyśmienite lokalne dania z ryb i owoców morza. Ceny w przeliczeniu na złotówki nie należą do najniższych, ale warto odwiedzić to miejsce dla jej atmosfery, pysznej kuchni i panoramy za oknem. W karcie znajdują się też bardziej wykwintne potrawy oraz liczne lokalne i importowane wina. 
Osoby z zasobniejszym portfelem chętnie odwiedzą nieco bardziej ekskluzywny, ale nadal „surfers friendly” Surfers Lodge. Ceny będę prawie dwa razy wyższe niż wszędzie indziej, ale warto tam zajrzeć, żeby posłuchać muzyki granej na żywo i wypić lampkę lokalnego wina (serwują wyłącznie zacne portugalskie trunki). 
Dla tych którzy ani na chwilę nie chcą tracić z oczu fal i szalejących na nich surferów, mogą odwiedzić niewielką Pizzaria O Outro w centrum zabytkowego Peniche, gdzie poza zjedzeniem dobrej pizzy, można na dużym telewizorze obejrzeć zawody z cyklu WSL.

4. ZABYTKI
Nie samym surfingiem żyje człowiek, więc część naszego czasu postanowiliśmy przeznaczyć również na zwiedzanie. Nie byłoby to raczej możliwe bez wypożyczonego samochodu, ale o tym przy innej okazji.
Kto przyglądał się kiedyś fladze Portugalii, prawdopodobnie zauważył, że widnieje na niej 7 symbolicznych zamków. Jednym z nich jest Obidos, leżący niecałe pół godziny drogi samochodem na wschód od Peniche. Zabytkowe średniowieczne miasteczko i twierdzę warto odwiedzić szczególnie ze względu na labirynt bajecznych, wąskich, brukowanych uliczek, ukrytych ogrodów i pięknych widoków z murów obronnych. Warto wstąpić na miejscowy specjał - niskoprocentową wiśniówkę, podawaną w czekoladowych kieliszkach, które po wypiciu można schrupać ze smakiem.

Garden in medieval Obidos in Portugal.
foto: boardBORN

W okolicy znajduje się wiele klasztorów z ciekawą historią, ale na szczególną uwagę naszym zdaniem zasługuje ufundowany w w 12 wieku monumentalny monastyr Cystersów w Alcobaca. O zawrót głowy przyprawia sklepienie IGREJA da SANTA MARIA da VICTORIA i nieprawdopodobnym kunszt wykonania architektonicznych detali. Plejada kamiennych figur władców i opatów, przywodzi na myśl sceny z Władcy Pierścieni. Obiekt jest absolutnie wart ceny biletu wstępu. Po zwiedzaniu warto chwilę odetchnąć w jednej z restauracji po przeciwnej stronie placu przy filiżance kawy, żeby podziwiać bryłę świątyni z perspektywy.


Castle in Obidos Portugal
foto: boardBORN
Nieco ponad godzinę drogi na północ od Peniche leży Fatima, będąca największym Sanktuarium Maryjnym w Europie, powstałym w miejscu objawień Matki Boskiej w 1917. Obok placu i mieszczącego jeden z najważniejszych dla nas Katolików ośrodków kultu, znajduje się Kaplica Objawień, pomnik Św. Jana Pawła II i smukła bazylika Matki Boskiej Różańcowej, która niestety podczas naszego pobytu była akurat w remoncie. 

5. ATRAKCJE
Około 10 km od Fatimy w okolicach wioski Bairro, na terenie dawnego kamieniołomu można zobaczyć odciśnięte w skale, bardzo dobrze zachowane ślady dinozaurów. Jest to pamiątka spaceru stadka potężnych roślinożernych zauropodów sprzed 175 milionów lat. My niestety wybraliśmy się tam podczas deszczowej pogody, co znacznie obniżyło widoczność śladów, ale „Monumento Natural das Pegadas dos Dinossáurios da Serra de Aire” i tak zrobił na nas potężne wrażenie. Warto więc zainwestować kilka Euro od osoby oraz  poświęcić kilkadziesiąt minut na zwiedzanie zgodnie ze wskazaniami wyznaczonego szlaku. My byliśmy tak zaaferowani, że zwiedzaliśmy od tyłu do przodu ;)

Girl on Nazare beach in Portugal.
foto: boardBORN

Miejscem absolutnie koniecznym do odwiedzenia dla wszystkich, którzy choć trochę interesują się surfingiem, jest kurort Nazare, zlokalizowany 64 km na północ od Peniche. Jesienią 2011 roku, Hawajczyk Garett McNamara ustanowił tam, a następnie w styczniu 2013 pobił własny rekord świata w surfingu po najwyższej fali, przekraczającej znacznie 20 metrów. Jedna z największych (obok Mavericks, Jaws i Teahupoo), nadających się do surfingu fal na świecie, co roku przyciąga rzesze widzów, spragnionych wrażeń oraz niewielką grupkę najznakomitszych big wave surferów na świecie. W latarni morskiej na skraju potężnego klifu, na który wjeżdża się górską kolejką, jak na Gubałówkę, znajduje się oryginalne muzeum, częściowo poświęcone fenomenowi wielkiej fali i jej bohaterom. Na szycie klifu i w labiryncie ciasnych uliczek Nazare kryje  się jeszcze wiele ciekawych atrakcji, wraz z barwną historią miasta.


Nazare beach view from abowe.
foto: boardBORN

dąc tak blisko Lizbony, nie można jej nie odwiedzić, ale nie będę się tu rozpisywał na temat atrakcji turystycznych i architektonicznych stolicy Portugalii. Zamiast tego polecę Wam miejsce, które domyka klamrą naszą wycieczkę w poszukiwaniu fal i innych darów Atlantyku. Jest nim Oceanário de Lisboa. Za kilkanaście Euro od osoby można podziwiać, jak na wyciagnięcie ręki, najróżniejsze gatunki ryb, ssaków i roślinności oceanicznej z całego globu. Ekspozycja podzielona jest na 4 obszary poświęcone Atlantykowi, Pacyfikowi, oceanom Indyjskiemu i Arktycznemu oraz dodatkowe habitaty z ptakami i zwierzętami, zamieszkującymi na styku wody i lądu. Niezwykłą atmosferę tego miejsca buduje przygaszone światło, a także dźwięki z playbacku a nawet rozpylone zapachy typowe dla danego ekosystemu. W określone dni można obserwować obsługę podczas karmienia rekinów, pingwinów i innych morskich stworzeń.

Oceanarium in Lisbon
foto: boardBORN

W jednym, nawet nieco przydługim poście nie sposób umieścić wszystkich wrażeń ani przekazać wielu ciekawych szczegółów. Będzie nam miło jeśli powyższy wpis zachęci kogoś do wyjazdu w tamte strony i podzielenia się swoimi wrażeniami. 
Adeus! :)

Ania i Tomek

Surftrip Baleal i 5 rzeczy, dla których warto odwiedzić Peniche