surf - snow - skate - wake



O tym, że pływanie na SUPie jest czystą poezją wiedziałem od dawna z własnego doświadczenia, ale jak dotąd nie słyszałem, żeby ktoś tworzył poezję na ten temat. Do wczoraj!


Paddleboarder on polish beach

Jakież było moje zdziwienie kiedy dostałem od  mojej Kuzynki na messengera wiersz. Nie napisała jakiejś tam rymowanki tylko prawdziwy poemat. Za inspirację posłużyła Jej obserwacja naszej rodziny z deskami na plaży. W poniższych wersach występują bowiem: moja Żona i Synek, mój Kuzyn i ja, a tematem przewodnim jest surfing na desce z wiosłem. Zachwyciłem się, uśmiałem do łez i poprosiłem Autorkę o pozwolenie na publikację. Przeczytajcie sami... 😀

bottom turn on SUP


Kiedy wiatr falą rozbuja morze
Na jego żądze nic nie pomoże
Z łoża po cichu się on wymyka
I już za drzwiami wetsuit domyka 
Butami z pianki po schodach człapie
Wiosłem po ścianach bieluchnych drapie
I choć go serce ściska gdy słyszy
Kwilenie syna ciche jak myszy
I żony zębów z zimna dzwonienie
To jest za silne wiatru kuszenie
To nieodparte w sercu pragnienie !
I nie potrafi, oprzeć się nie chce!
Poskramiać falę - to ego łechce!
I szczęściem wielkim to go przepaja
Gdy w ręku dzierży trzonek pagaja
Nieustraszenie morze przemierza
Wcale nie szuka z wodą przymierza
Tylko jak rycerz na dzikim koniu
Tak on na fali do przodu goni!
I gdy po cichu szepcze w komórkę
'Hejka kuzynie, odpalę furkę
I jedźmy szybko waruna szukać!
Nową miejscówkę sobie oblukać!'
Z niecierpliwości drży jak osika
I szybko jeszcze łyk kawy łyka.
I pojechali. I popłynęli.
Kuzyn z kuzynem. Na fali bieli.
Jak wojownicy. Bez śladu strachu.
Pozostawili na plaży piachu
Swoje komórki i swe obawy
I zapał w nich jak ogień lawy
Gorący bucha i naprzód pcha
Postacie dwie i wiosła dwa !
A na plaży już stoi ona
Anna matka i wierna żona
I patrzy za nim...jak płynie w dal
I choć w jej sercu malutki żal
I choć w ramionach dziecina płacze
To wie że nie może być inaczej
Taka jej dola. Żona SUPiarza.
To jak szaleńca lub marynarza.
Więc czeka. Kocha. I wypatruje.
Na swojej buzi wiatr ciepły czuje.
I myśli patrząc w Syneczka oczy
'A ten mój mały czym mnie zaskoczy?
Będzie skejtem? Albo wrotkarzem?
A może będzie spadochroniarzem?
A może będzie jednak szachistą?
A może zostanie słynnym basistą?'
I tak jak pewne jest hobby tatka
To syna przyszłość to jest zagadka
I tak jest dobrze. I tak być musi.
Wiec Ania ciekawość nadmierną dusi
I syna do siebie mocno przytula
A wiatr na morzu hula i hula ....

KB 2017


baby looking at surf infographic
foto: www.instagram.com/boardborn.pl/ 
Mam nadzieję, że Wam też się to spodoba tak jak mnie i liczę, że Kasia napisze kiedyś coś jeszcze 😊




Tomek 

Poemat o bałtyckich SUPsurferach 😀



Swoje najlepsze deskorolkowe lata mam już dość dawno za sobą. Za sobą mam też niezliczoną ilość skręceń obu kostek, stłuczeń pięt i nadgarstków, poharatanych piszczeli i łokci,... długo by można jeszcze wymieniać… Mam już za sobą nawet prawie definitywne zakończenie deskorolkowej przygody, bo przecież nic mi już nie wychodziło, obawiałem się kolejnych kontuzji i w ogóle w tym wieku to już chyba nie warto. Na szczęście pustkę szybko zapełniły inne zajawki, jak choćby wakeboard czy surfing, ale po kilku latach przerwy, powróciła tęsknota za moją drewnianą zabawką, od której wszystko się zaczęło. 


Marbella skatepark w Barcelonie

Tylko po co wracać, skoro nie ma już do czego? Na szczęście potrafię się jeszcze odpychać, utrzymuję równowagę a stukot uretanu na asfalcie wciąż sprawia mi radość. Początki są trudne. Uczę się właściwie od nowa. Najpierw było to bardzo deprymujące uczucie, ale stopniowo zacząłem sobie przypominać, jak kiedyś cieszyły mnie choćby najdrobniejsze postępy. Teraz chwilami czuję to samo i to sprawia, że mam ochotę próbować dalej. Kiedyś byłem skupiony głównie na technicznej stronie. Satysfakcjonowały mnie przede wszystkim tricki. Im trudniejsze i bardziej stylowe tym lepiej. Im więcej potrafiłem ich zrobić, im częściej mi wychodziły, tym większy widziałem sens w dalszej jeździe. Z czasem tricków ubywało, ale skuteczność wykonywania tych, które zostały sprawiała, że nie było jeszcze tak źle. Można było powiedzieć, że potrafiłem zrobić wciąż sporo podstawowych sztuczek na przyzwoitym poziomie. Ot taka rekreacja, ale bez zbytniego lamerstwa ;) 

5/0 grind
skatepark w Żukowie

W momencie, w którym zorientowałem się, że zarówno arsenał tricków, jak i skuteczność ich wykonywania spadły poniżej poziomu dziadostwa, to po prostu dałem sobie spokój. Uczucie niezadowolenia z jakości mojego skejtowania było tym bardziej dojmujące, że zbiegło się w czasie z dynamicznym rozwojem moich umiejętności na wakeboardzie. Śmiganie po wakeparku było wtedy dla mnie czymś nowym i ta zajawka prawie całkowicie zdominowała mój sezon od późnej wiosny do wczesnej jesieni. Na parę lat deskorolka, tak jakby przestała mi być potrzebna i poszła zupełnie w odstawkę. W lecie liczył się tylko wakeboard a w zimie królował snowboard. Z kolei pomiędzy sezonami, niezobowiązująco od czasu do czasu zaczynałem uczyć się surfingu.

rock to fakie
minirampa na Lanzarote

Stara miłość jednak nie rdzewieje. Po latach rozłąki nie wytrzymałem i znowu kupiłem sobie deskorolkę. Spory wpływ na tę decyzję miały powstające nowe betonowe skateparki. Coś, czego "za moich czasów" nie było, więc skoro w końcu powstało, to głupio byłoby przynajmniej nie spróbować z tego skorzystać. 

"kruzing" w Gdyni

Nie ma co ukrywać. Z trickami jest ciężko a czasami wręcz marnie, ale odkryłem coś, czego wcześniej nie doceniałem albo nie dostrzegałem. Myślę, że bardzo pomógł mi w tym surfing, bo dzięki niemu zacząłem na betonie i asfalcie szukać tej samej sensacji co na wodzie. Balans, płynność ruchów i to poczucie lekkości, które jak sądzę jest wspólnym mianownikiem wszystkich uprawianych przeze mnie deskowych sportów. Czasami nie trzeba nawet robić tricków, bo wystarczy sam cruising po okolicy i jakaś górka do zbombienia od czasu do czasu. Zaś jazda po skateparku jest teraz trochę jak freeride na snowboardzie. Znajduję swoją linię i jak poczuję się pewniej, to dorzucam jakieś proste tricki. 

"kruzing" w parku wulkanicznym

To pewnie jest takie deskorolkowe dziadowanie, z nieco dorobioną ideologią, ale co z tego? Odkryłem deskorolkę na nowo i znowu sprawia mi to radość, więc spróbuję to robić tak długo, jak tylko będę fizycznie w stanie temu podołać. Jeśli tricki już zupełnie przestaną mi wychodzić, to pewnie przerzucę się na longboard. Grunt to jak najdłużej utrzymać balans i czuć wiatr we włosach, przynajmniej tych, które jeszcze zostaną ;)

Tomek

Deskorolka tuż przed 40-tką. Czy to ma jeszcze sens?


Wstaję rano i z Internetów dowiaduję się, że podobno wieje, faluje i od jutra a już najdalej po jutrze będzie warun! Zaczyna się nerwowe sprawdzanie kilku różnych aplikacji do przepowiadania fal na Bałtyku. Prognoza faktycznie jest obiecująca! Koledzy na Fejsie też mówią, że będzie pływanie. Brzmi znajomo? No to czytaj dalej.

Fale zdatne do surfingu nad naszym morzem są dość unikalnym zjawiskiem, no może poza środkiem zimy, ale to jest okres dobry głównie dla twardzieli i morsów. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że na Bałtyku w ogóle nie ma dobrych fal, ale ubywa ich sukcesywnie z roku na rok. Tak więc jak już trafi się obiecująca prognoza w przedziale, powiedzmy od kwietnia do października, moi bliscy mogą zaobserwować u mnie objawy przypominające zaburzenia psychiczne. Tętno przyspiesza z emocji, oczy nabiegają krwią od śledzenia prognoz i webkamer, a mózg puchnie i paruje od nadmiernego analizowania parametrów fal, prądów morskich oraz porywów wiatru.

Polish SUPsurfer looking for waves
foto: @izasz
Euforia

Kiedy uda się już mniej więcej ustalić gdzie i kiedy będzie można popływać, zaczyna się drugi etap, czyli dopasowywanie rytmu swojego życia rodzinnego i zawodowego do prognozy. Pół biedy, jak warun trafia się w weekend, ale co zrobić, jeśli wypada akurat w środku dnia pracy? Zaczyna się nerwowe rozważanie na temat możliwości urwania się wcześniej albo ilości dostępnych dni wolnych. Nawet jak wszystko uda się jakoś poukładać, to i tak jeszcze nie koniec zmagań. Powiedzmy, że wystarczy wyjść z pracy godzinkę wcześniej, ale trzeba przecież jeszcze zapakować graty do auta poprzedniego dnia wieczorem, pojechać do roboty z deską na dachu, nie zważając na żarty kolegów i dziwne spojrzenia przechodniów na ulicy. No bo przecież w Trójmieście nie widać jeszcze nawet małej falki a poza tym jest zimno i kto by tam szedł na plażę? Potem trzeba jeszcze przetrwać cały dzień siedzenia jak na szpilkach, zerkania w każdej wolnej chwili na kamery i aktualizowania prognoz. Produktywność oraz skupienie na pracy spadają wtedy zazwyczaj do granic akceptowalnych przez pracodawcę. Nic nie szkodzi, jest zajawa, bo przecież już niedługo sobie popływam.

Deprecha

Właśnie w tym miejscu często zdarza się nagły zwrot akcji, którego niechybnym następstwem jest wystąpienie skrajnych objawów, przypominających chorobę dwubiegunową. Nagle okazuje się, że prognoza się zmieniła a fale siadają w najmniej oczekiwanym momencie. Jechać, nie jechać? Po co mi była ta cała logistyka? Szlag trafił misterny plan i tym samym mój błogostan! Na usta cisną się najgorsze przekleństwa a Bałtyk natychmiast zostaje "przechrzczony" na Kałtytk!
Cierpliwość jest wielką cnotą. Wiadomo o tym od dawna, ale ja chyba nie jestem wystarczająco cnotliwy, żeby w takiej sytuacji zachować spokój. Wykonuję jeszcze kilka kontrolnych telefonów do kolegów surferów z bardziej elastycznym planem dnia i większym doświadczeniem. Nie zawsze się dodzwaniam, bo pewnie od dawna już siedzą w wodzie. Dobra, może jednak się uda, więc jadę!

SUPsurfer on Baltic Sea
foto: @BOARDborn.pl

Rzeczywistość

Po drodze samochodem na spot adrenalina skacze mi bardziej niż Garrettowi McNamara na szczycie fali w Nazare, bo oczywiście znowu są korki na trasie. Wreszcie docieram na plażę z wywalonym ozorem. Po drodze mijam parę osób z deskami i zamieniamy w biegu kilka słów. Ufff... okazuje się, że szału w prawdzie nie ma, ale chyba da się trochę popływać. Studzę emocje w zimnej wodzie, walczę z wiatrem i przybojem, co rusz spadając z deski, ale w końcu łapię jakąś falę. Cała reszta to już historia.

Cel został osiągnięty. Jest się z czego cieszyć, bo Półwysep, to nie Hawaje a ja i tak popływałem! Może następnym razem trafię lepiej i zaliczę sesję, która "zrobi" mi cały sezon?

Tomek

Na Bałtyku nie ma fal - czyli polskie morze kocham i nienawidzę.



Podczas finałów konkurencji Big Air, tegorocznych X-Games w Aspen padł kolejny rekord w ilości obrotów z fikołkami podczas zawodów na snowboardzie. Ustanowił go Max Parrot wykonując quad underflip, czyli ponad cztery obroty wokół osi pionowej, połączone z czterema obrotami wokół osi poziomej. Nie tylko wygląda, ale nawet brzmi gorzej niż karkołomnie, prawda? No i super, tylko czy o to właśnie powinno chodzić w tej dyscyplinie?

kliknij tutaj, by zobaczyć video

Tajny Superpipe w Kolorado

Kiedy w 2009 roku  Shaun White, przy wsparciu swoich sponsorów wybudował ogromny pajp w sekretnej i dostępnej wyłącznie do własnych celów treningowych lokalizacji, bo nie chciał, żeby ktoś dowiedział się jakie tricki planuje pokazać na kolejnych X-Games, pomyślałem, że snowboarding nie jest już tym czym był. Przynajmniej nie dla mnie.


kliknij tutaj, by zobaczyć video

Wielu uznanych snowboardowych profesjonalistów odniosło się wtedy zarówno do tego projektu, jak i samego głównego zainteresowanego bardzo krytycznie.  Wprawdzie dzięki temu przedsięwzięciu Shaun “wynalazł” zupełnie nowy trick, ale niesmak jednak pozostał. Choć zabrzmi to górnolotnie, chyba wtedy przekroczona została granica, zza której być może nie ma już powrotu.


Snowboard na Olimpiadzie

Zacząłem swoją przygodę ze śnieżną deską jeszcze zanim snowboard trafił na Olimpiadę a pierwsi mistrzowie olimpijscy w half pipe: Nicola Thost i Gian Simmen, byli mniej więcej w tym samym stopniu rozpoznawalni, co dziś zapomniani.
Nie zrozumcie mnie źle, szczerze podziwiam takich zawodników jak wspomniany wcześniej  Max Parrot, Yuki Kadono, czy Marc McMorris. Nikt nie powinien im zabraniać co sezon dokładać po pół obrotu albo więcej do swojej kolekcji i zarabiać w ten sposób na życie, skoro potrafią. Obawiam się jednak, że w oczach publiczności (zarówno tej wyłącznie kibicującej, jak i tej, która sama też jeździ) takie kaskaderskie popisy mogą być często postrzegane jako kwintesencja snowboardingu. Moim zdaniem te “kręcioły” są przede wszystkim najbardziej spektakularnym, ale nie głównym aspektem dyscypliny. Humorystycznie i z dystansem, ale całkiem trafnie opisuje to znakomity dokument sprzed mniej więcej dekady, pod tytułem “91 Words for Snow”, którego fragment wklejam poniżej.


kliknij tutaj, by zobaczyć video


Styl czy technika?

Co odróżnia wybitne postaci w swojej dziedzinie od sprawnych rzemieślników? Oczywiście kreatywność i charyzma. Emanacją tych cech we freestyle’owych dyscyplinach, takich jak np. snowboarding, deskorolka, czy surfing, jest właśnie styl. Pojęcie nie tylko trudne do zdefiniowania, ale i bardzo dyskusyjne. Jedni kreują własny styl a inni, mniej lub bardziej świadomie naśladują czyjś. Mnie podoba się taki styl a Tobie może podobać się inny.  

Niemniej jednak mówi się, że jeśli w czyimś wykonaniu trudny trick wygląda na dziecinnie prosty, to ten ktoś ma niezły styl. Ja bym poszedł jeszcze dalej. Jeśli ktoś potrafi zrobić choćby najłatwiejszy manewr tak, żeby wyglądał super, to prawdopodobnie znaczy, że jest mistrzem stylu. Czy w takim razie, po przekroczeniu pewnej skali trudności technicznej można jeszcze mówić o stylu? Być może w tym właśnie miejscu widać jedną z zasadniczych różnic pomiędzy akrobatyką a freestyle’m.





Snowboarding is all about fun!

Współcześnie słyszę o konieczności ciągłej progresji w snowboardzie i fajnie, ale gdzieś w tym wszystkim zaczyna chyba umykać czysta radocha. Mówię o pierwotnej zajawce, polegającej na czerpaniu przyjemności z bycia na śniegu, nawiązywania przyjaźni z ciekawymi ludźmi, przekraczaniu własnych barier i słabości. Podkreślam, przede wszystkim własnych a nie czyichś. W końcu to jest sport indywidualny. Bardzo specyficzny, bo zazwyczaj uprawiany wraz z grupą przyjaciół, w której może się też znaleźć miejsce na rywalizację, ale ma ona drugorzędne znaczenie.

kliknij tutaj, by zobaczyć video

W snowboardingu (podobnie zresztą jak w deskorolce) przede wszystkim chodzi o radość, choćby z najmniejszego tricku na skrawku topniejącego śniegu, albo zwykłego zjazdu z górki. Chodzi o dzielenie się tą radością z innymi. Stąd pewnie jest tak wielu mniej znanych i niezbyt utytułowanych postaci (jak np. moi ulubieni Yawgoons), które skupiają się na tym co w snowboardingu cieszy ich najbardziej, dokumentowaniu tego i inspirowaniu innych do kontynuowania takiej zabawy. Nie zobaczycie takich ludzi ani na Olimpiadzie, ani w telewizyjnej relacji z Dew Tour, bo pewnie machają teraz radośnie łopatą na swojej ulubionej miejscówce, albo gramolą się pod górę w głębokim śniegu z uśmiechem od ucha do ucha.

Tomek

Quo vadis snowboarding? Czy to nadal jest freestyle?

Trident_boardborn

Ostatnio policzyłem ile lat jeżdżę na snowboardzie i wyszło tego na tyle dużo, że aż głupio się przyznać, bo po takim czasie mógłbym już chyba radzić sobie w tym sporcie nieco lepiej, ale nie o tym... W każdym razie, na przestrzeni tych wielu lat zdążyłem wyrobić sobie własną opinię na temat ulubionych miejscówek i tych, za którymi przepadam nieco mniej. Prawdę mówiąc, jeszcze więcej jest tych, których jeszcze nie miałem okazji odwiedzić a bardzo bym chciał, ale do rzeczy.

Alta Badia_boardborn
Snowpark Alta Badia
Miało być subiektywnie, więc tak będzie. Znajomi często pytają mnie, dlaczego mieszkając w północnej Polsce, najchętniej wybieram się na deskę do Włoch a nie np.: do Austrii, Francji lub w polskie góry? O Andorze albo Hokkaido jakoś nikt nie wspomina.

Pogoda
Im dalej na południe, tym cieplej, to chyba jasne. Na przykład południowy Tyrol (wbrew nazwie jest włoski) znajduje się w stosunkowo niewielkiej odległości od Morza Śródziemnego. Takie położenie geograficzne na ogół gwarantuje przewagę słonecznych dni a na wiosnę przyjemne ciepełko, bez obaw o brak śniegu.


Snowpark Kronplatz_boarborn
Snowpark Kronplatz
Przygotowanie snowparków
Skoro o śniegu mowa, to gdy pierwszy raz wybrałem się na snowboard do Włoch, nie mogłem uwierzyć, że niezależnie od obfitości opadów, włoskie snowparki co rano były przygotowywane na glanc. Jeszcze 7-8 lat temu w Austrii to było nie do pomyślenia. Teraz podobno jest już zupełnie inaczej. Wierzę na słowo, tym co tam bywają, bo sam dawno tego nie sprawdzałem.

Jedzenie
Italia słynie z dobrego jedzenia, a kuchnia serwowana w górskich miejscowościach nie jest oczywiście odstępstwem od tej reguły. Podczas wyjazdów w tamte strony, wspólnie z Żoną żywimy się niemal wyłącznie pizzą i makaronami, których konfiguracje smakowe wykluczają wrażenie jakiejkolwiek monotonii. Nie wspomnę już o szeroko dostępnych wyśmienitych delikatesowych produktach, które często kosztują w tamtejszych sklepach tyle samo, lub nawet nieco mniej niż u nas. Z kolei o walorach smakowych (czasami cenowych również) win z Piemontu można by napisać osobny blog post.  No i kolejny temat to kawa. Po jakości i smaku podawanego espresso można się szybciej zorientować, kiedy przekroczyło się granicę Włoską, niż po oznaczeniach przy drodze.

Obereggen_boardborn
Snowpark Obereggen

Ludzie
Włosi to jest fajny naród. Wiedzą o tym nawet ci, którzy nie kojarzą przebojów Rominy Pawer i Albano. Pod tym względem akurat Austriacy odstają niewiele, ale moim zdaniem chill w południowym Tyrolu jest jeszcze głębszy, niż w alpejskich Zillertalu, zwanym przecież nie bez kozery Chillertalem.

Ale do Włoch jest przecież daleko
No i co z tego? Do Francji jest jeszcze dalej. Ktoś mądrzejszy ode mnie już dawno temu stwierdził, że w procesie odwiedzania nowych miejsc nie mniej ważna od celu jest sama podróż. Kto miał okazję doświadczyć wspólnych z przyjaciółmi wyjazdów na wakacje samochodem lub autokarem, prawdopodobnie wie o czym mówię. Często długość podróży jest wprost proporcjonalna do ilości przygód wartych wspominania przez lata.

Boardborn_Alta Badia
Snowpark Alta Badia
Rzecz jasna o gustach się nie dyskutuje, tylko im się ewentualnie schlebia. Warto też od czasu do czasu wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby zweryfikować empirycznie swoje przekonania. Do Francji raczej w najbliższym czasie się nie wybieram, ale ostatnio coraz bardziej korci mnie znowu Austria i wursty, że o Japonii i sushi już nie wspomnę ;)

Tomek

Włochy VS. Austria - subiektywnie o zimowych destynacjach.

skateboarding Timanfaja National Park

Pierwszy raz stanąłem na deskorolce mniej więcej 25 lat temu. Nie od razu zacząłem jeździć. Musiało minąć trochę czasu zanim dostałem swój pierwszy sprzęt i wkręciłem się na dobre. Potem przez długie lata było to moje ulubione zajęcie - najlepszy sport, największa pasja, styl życia, w rozmowach i rozmyślaniach temat numer jeden. Żyłem i oddychałem niemal wyłącznie deskorolką. Do czasu...

skatepark Żukowo, Kaszuby
Skatepark Żukowo (2016)
Kiedy dorastasz i chcąc nie chcąc zaczynasz żyć w systemie współczesnego "Babilonu", dowiadujesz się od wielu życzliwych osób wokół, że w życiu są ważniejsze sprawy niż "karmienie" swoich życiowych pasji. 
Dorosłym nie wypada się bawić zabawkami, więc im dłużej starasz się bronić swojej miłości do kawałka drewna z kółkami, tym częściej słyszysz, że czas dojrzeć i wybić sobie z głowy tę dziecinadę. Przecież trzeba się zająć uczciwą pracą, karierą, spłacaniem zobowiązań, rodziną, pieluchami itd. 
Tak, to prawda. O ile nie zdołasz zrobić kariery jako profesjonalny deskorolkowiec, albo przekuć swojej "zajawki" na inny realny biznes, jak np. własna dystrybucja sprzętu, to pewnie zacznie Ci brakować czasu na regularne odwiedzanie ulubionych miejscówek, lub lokalnego skateparku. Tylko, czy taka sytuacja zawsze musi oznaczać przesiadanie się z deskorolki na służbowe auto i zmianę Etniesów na półbuty? Czy jesteś kiepskim rodzicem jeśli zamiast wozić swoje dziecko na basen, idziecie wspólnie pojeździć do skateparku?

skatepark Kurdwanów, Kraków
Skatepark Kurdwanów Kraków (2005)
Deskorolkowy weteran i zawodowy muzyk Ray Barbee twierdzi, że w wychowaniu dzieci bardzo ważne jest aby obserwowały jak ich rodzice cieszą się życiem. 
Legendarny Jeff Grosso, borykający się z wieloma problemami zdrowotnymi, powiedział, że tak długo jak będzie w stanie odepchnąć się na desce i choćby podjechać na niej po drobne zakupy do sklepu na rogu swojej ulicy, to będzie mu się wciąż chciało żyć. 
Osobiście nie stawiałbym deskorolki tak bardzo w centrum swojego systemu wartości a już tym bardziej nie uzależniam od niej sensu swojej egzystencji. Sam na wiele lat odpuściłem deskorolkę, nie będąc w stanie powstrzymać postępującego spadku poziomu umiejętności. Niemniej jednak niedawno zrozumiałem, że nigdy nie powinienem był przestawać jeździć i teraz chciałbym to robić tak długo, jak tylko będzie możliwe.

Boardborn 90's skateboarding
FS nosegrind + kickflip varial (wczesne lata 90-te)

W dobie włączania coraz to nowych dyscyplin do kanonu olimpijskiego, często słychać sprzeciw deskorolkowego półświatka, sformułowany w haśle "skateboarding is not a sport". Choć to pewnie zabrzmi górnolotnie, to dla mnie deskorolka pozostanie przede wszystkim stanem umysłu.

Tomek

Moja drewniana zabawka - czy nie jestem już na to za stary?

Wydaje mi się, że wszyscy blogerzy, którzy mają do powiedzenia coś ciekawego i wartościowego opowiadają o tym, co ich w życiu pasjonuje i jest dla nich ważne. Odkąd pamiętam całe moje życie kręci się wokół jakichś desek. Deskorolka, snowboard, wakeboard, surfing i kilka innych pokrewnych dyscyplin towarzyszy mi od lat. Zacznijmy jednak od początku…

Pierwsza była deskorolka

Gdy jeszcze głęboka komuna trwała w najlepsze a wszelkie nowinki przebijały się do Polski z wielkim trudem, tata mojego dobrego kumpla z podstawówki przywiózł mu z Australii profesjonalną deskorolkę Variflex. Z ciekawości pożyczyłem ją na cały wieczór, po którym już wiedziałem, że też taką chcę! Czekałem wiele długich miesięcy żeby skompletować wtedy bardzo trudno dostępny i kosmicznie drogi sprzęt, ale dzięki wsparciu moich Rodziców w końcu się udało! Deskorolka była moją największą miłością przez całą szkołę a potem studia i mimo kilkuletniej przerwy oraz związanego z tym spadku umiejętności, nie przeszło mi to do dziś.

instagram.com/boardborn.pl

Potem był snowboard

Pierwszy snowboard dostałem w liceum. Wkrótce to właśnie snowboarding stał się moją główną zajawką, nawet większą niż deskorolka. Całe studia i pierwsze lata pracy zawodowej były podporządkowane wyjazdom w takie miejsca Europy, w których o każdej porze roku leży śnieg. Ponieważ mieszkam dość daleko od gór, podróżowałem wielokrotnie w ciągu roku w poszukiwaniu śniegu, nawet w lecie. Znajomi stukali się w głowę, bo gdy oni planowali wakacje na plaży, ja nie mogłem doczekać się wyjazdu na lodowiec.

instagram.com/boardborn.pl

Nieco później pojawił się wakeboard

Ponieważ od urodzenia mieszkam nad morzem, nie było możliwości, żebym w końcu nie zainteresował się pływającymi deskami. Mam wrodzony respekt do wody i nie jestem zbyt dobrym pływakiem, więc zaczęło się dopiero na dobre w dojrzałym wieku. Zanim jeszcze powstała moda na kite’a, wracając z któregoś z letnich wypadów na lodowiec, zatrzymaliśmy się nad jakimś austriackim jeziorem. Znajomy lokales zaprosił nas na swoją motorówkę, za którą ciągał wakeboarder’ów. Wiadomo co było dalej… :)

instagram.com/boardborn.pl
W końcu przyszedł czas na surfing

Początki swojej przygody z tym sportem zawdzięczam właściwie mojej Żonie, wtedy jeszcze Dziewczynie, która ładnych parę lat temu zaplanowała nasze wspólne wakacje nad oceanem a w prezencie urodzinowym podarowała mi kurs surfingu. Od tego czasu znacznie bardziej polubiłem letnie urlopy, które teraz już zawsze spędzamy gdzieś, gdzie można posurfować. 

instagram.com/boardborn.pl

…no i jescze SUP

Ponieważ tam gdzie mieszkamy fale są bardzo kapryśne a potrzeba jest matką wynalazków, zaczęliśmy pływać na deskach z wiosłem, czyli tzw. SUPach (Stand Up Paddle). Sprzęt ten dzięki swojej wyporności i efektywnemu napędowi w postaci wiosła, pozwala nie tylko na łapanie większej ilości, nawet bardzo kiepskich i niewielkich fal, lecz także otwiera zupełnie nowe, możliwości eksploracji najróżniejszych, niekoniecznie zafalowanych akwenów.

instagram.com/boardborn.pl

W dużym skrócie można powiedzieć, że jesteśmy małżeństwem, które w lecie pływa na deskach a zimą na nich zjeżdża. Zaś urlopy, w zależności od pory roku, planujemy nad oceanem lub w górach. Niemal każdą wolną chwilę staramy się spędzać nad wodą lub na śniegu. Poza tym, jak większość normalnych ludzi, codziennie chodzimy do pracy i mamy najróżniejsze zobowiązania. Z tą jednak różnicą, że rytm naszego życia definiują nieco inne priorytety, niż większości znajomych w naszym wieku.


Tomek

Dlaczego Boardsportowy Blog Lajfstajlowy ?