Wydaje mi się, że wszyscy blogerzy, którzy mają do powiedzenia coś ciekawego i wartościowego opowiadają o tym, co ich w życiu pasjonuje i jest dla nich ważne. Odkąd pamiętam całe moje życie kręci się wokół jakichś desek. Deskorolka, snowboard, wakeboard, surfing i kilka innych pokrewnych dyscyplin towarzyszy mi od lat. Zacznijmy jednak od początku…
Pierwsza była deskorolka
Gdy jeszcze głęboka komuna trwała w najlepsze a wszelkie nowinki przebijały się do Polski z wielkim trudem, tata mojego dobrego kumpla z podstawówki przywiózł mu z Australii profesjonalną deskorolkę Variflex. Z ciekawości pożyczyłem ją na cały wieczór, po którym już wiedziałem, że też taką chcę! Czekałem wiele długich miesięcy żeby skompletować wtedy bardzo trudno dostępny i kosmicznie drogi sprzęt, ale dzięki wsparciu moich Rodziców w końcu się udało! Deskorolka była moją największą miłością przez całą szkołę a potem studia i mimo kilkuletniej przerwy oraz związanego z tym spadku umiejętności, nie przeszło mi to do dziś.
Potem był snowboard
Pierwszy snowboard dostałem w liceum. Wkrótce to właśnie snowboarding stał się moją główną zajawką, nawet większą niż deskorolka. Całe studia i pierwsze lata pracy zawodowej były podporządkowane wyjazdom w takie miejsca Europy, w których o każdej porze roku leży śnieg. Ponieważ mieszkam dość daleko od gór, podróżowałem wielokrotnie w ciągu roku w poszukiwaniu śniegu, nawet w lecie. Znajomi stukali się w głowę, bo gdy oni planowali wakacje na plaży, ja nie mogłem doczekać się wyjazdu na lodowiec.
Ponieważ od urodzenia mieszkam nad morzem, nie było możliwości, żebym w końcu nie zainteresował się pływającymi deskami. Mam wrodzony respekt do wody i nie jestem zbyt dobrym pływakiem, więc zaczęło się dopiero na dobre w dojrzałym wieku. Zanim jeszcze powstała moda na kite’a, wracając z któregoś z letnich wypadów na lodowiec, zatrzymaliśmy się nad jakimś austriackim jeziorem. Znajomy lokales zaprosił nas na swoją motorówkę, za którą ciągał wakeboarder’ów. Wiadomo co było dalej… :)
W końcu przyszedł czas na surfing
Początki swojej przygody z tym sportem zawdzięczam właściwie mojej Żonie, wtedy jeszcze Dziewczynie, która ładnych parę lat temu zaplanowała nasze wspólne wakacje nad oceanem a w prezencie urodzinowym podarowała mi kurs surfingu. Od tego czasu znacznie bardziej polubiłem letnie urlopy, które teraz już zawsze spędzamy gdzieś, gdzie można posurfować.
…no i jescze SUP
Ponieważ tam gdzie mieszkamy fale są bardzo kapryśne a potrzeba jest matką wynalazków, zaczęliśmy pływać na deskach z wiosłem, czyli tzw. SUPach (Stand Up Paddle). Sprzęt ten dzięki swojej wyporności i efektywnemu napędowi w postaci wiosła, pozwala nie tylko na łapanie większej ilości, nawet bardzo kiepskich i niewielkich fal, lecz także otwiera zupełnie nowe, możliwości eksploracji najróżniejszych, niekoniecznie zafalowanych akwenów.
W dużym skrócie można powiedzieć, że jesteśmy małżeństwem, które w lecie pływa na deskach a zimą na nich zjeżdża. Zaś urlopy, w zależności od pory roku, planujemy nad oceanem lub w górach. Niemal każdą wolną chwilę staramy się spędzać nad wodą lub na śniegu. Poza tym, jak większość normalnych ludzi, codziennie chodzimy do pracy i mamy najróżniejsze zobowiązania. Z tą jednak różnicą, że rytm naszego życia definiują nieco inne priorytety, niż większości znajomych w naszym wieku.
Tomek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz