Deskorolka ostatnimi czasy jest dla mnie dość bolesnym tematem. Dosłownie i w przenośni. Najpierw kilkuletnia przerwa w jeżdżeniu, następnie próba powrotu i wkrótce potem dość upierdliwa kontuzja kostki, stały się źródłem mojej skate-frustracji, ale także odkrycia zupełnie nowej zajawki. Zacznijmy jednak od początku...
Przygodę z deskorolką zacząłem już bardzo dawno temu. Była początkiem prawie wszystkiego co kręciło mnie później i kręci do dziś. W pewnym jednak momencie odpuściłem ją sobie na rzecz innych deskowych zajawek. W okresie kiedy wkręciłem się mocno w snowboarding a potem w wakeboarding, deskorolka stopniowo schodziła na dalszy plan, aż w końcu zwyczajnie zabrakło mi już na nią czasu. Po latach przerwy znowu zatęskniłem za moją drewnianą zabawką i zapragnąłem wrócić na deskę z kółkami. Pisałem już kiedyś o tym na blogu.
Zacząłem dość ostrożnie od cruising'u na dużej desce z miękkimi kółkami, zdając sobie sprawę że większości tricków nie będę w stanie już opanować na nowo. Potem dokupiłem "normalny" zestaw do robienia tych kilku tricków, które powoli zaczęły mi wracać. Było trochę śmiesznie. Nie zrażałem się jednak tragicznym poziomem swojej jazdy, bo za każdym razem przypominałem sobie jaką radochę na początku sprawiał mi każdy udany trick. Teraz też tak było, więc czułem się trochę "jak za dawnych lat". 😉
Moja radość jednak nie potrwała długo, bo kilka nieudanych lądowań przyprawiło mnie o powrót starej kontuzji, którą można by w skrócie i obrazowo określić, jako kompresyjne uszkodzenie stawu skokowego. Tyle, że tym razem nie chciała się już zagoić, pomimo wsparcia ortopedy. Konsekwencje urazu zaczęły dawać mi się we znaki również podczas jazdy na snowboardzie i pływania na wake'u oraz surfingu, więc zrobiło się trochę groźnie. Trzeba było znowu odstawić deskorolkę na jakiś czas.
Nie chciałem jednak tak zupełnie się poddawać, więc jak tylko trochę mi się polepszyło zacząłem eksperymentować z surfskate'm. Coraz więcej producentów wprowadza swoje patenty zwiększające skrętność przedniego trucka, umożliwiając jazdę na deskorolce w sposób bardzo zbliżony do surfowania na prawdziwej fali. To był strzał w 10-tkę! Nie mogę na razie skakać i robić tricków, ale surfowanie po betonowej lub asfaltowej fali okazało się bardzo ciekawą alternatywą i świetnym "treningiem funkcjonalnym", uzupełniającym surfing. Choć wiedziałem, że wielu surferów robi to od dość dawna, sam potrzebowałem trochę czasu, żeby się do takiej odmiany deskorolki w pełni przekonać.
Surf skate okazał się również świetną opcją na rodzinne spacery. Teraz jeszcze bardziej lubię się włóczyć wspólnie z Żoną i Synem po mieście, z deską w bagażniku dziecięcego wózka, gotową do chodnikowego carvingu. Młody ostatnio coraz chętniej sam wskakuje na decka i ku mojej wielkiej radości zaczynamy śmigać razem. Czasem nie ma tego złego, czego by przy odrobinie chęci i otwartego myślenia nie dało się przekuć w coś wartościowego!
Tomek
Skate of Pain, czyli cierpienia niemłodego skejtera.
By BOARDborn
Generalnie nie przepadam za przejściowymi porami roku, bo najbardziej cenię albo pełnię lata albo pełnię zimy, ale jakiś czas temu odkryłem, że jesień też da się lubić. Rzecz jasna pod warunkiem, że akurat nie leje deszcz. Wymaga to jednak połączenia trzech surowców: drewna, metalu oraz uretanu.
Pusty skatepark
Z pewną nostalgią pożegnałem odchodzące lato, ale z nie mniejszą nadzieją przywitałem ten piękny czas, kiedy turyści opuścili Trójmiasto a młodzież powróciła do szkolnego kieratu. Można w końcu w tygodniu wieczorem, kiedy dzieciaki albo odrabiają lekcje, albo pakują tornistry na następny dzień, spokojnie pójść do skateparku i pośmigać na deskorolce nie zderzając się z kimś co chwilę.
Beton cieplejszy od wody
Zima na Pomorzu zazwyczaj zaczyna się dość późno i jest dość łagodna, więc na przesiadkę na snowboard trzeba jeszcze trochę poczekać, albo ruszyć gdzieś w Alpy. Zaś Bałtyk szybko się wychładza, więc w pewnym momencie już przestaje mi się chcieć walczyć z lodowatymi falami i w takich właśnie chwilach chętniej wybieram te betonowe.
Oczywiście w lecie też bardzo lubię jeździć na deskorolce, ale wtedy najsilniej konkurują z nią wodne deski: wake, surf i SUP a czas nie jest niestety z gumy. Skoro jesteśmy już przy tworzywach, mniej lub bardziej sztucznych, to przecież tak niewiele jest dźwięków w przestrzeni miejskiej, tak miłych dla ucha, jak stukot uretanowych kółek na betonie lub asfalcie. Nieprawdaż? 😉
Tomek
Drewno, metal i uretan sprawiają, że jesień można polubić.
By BOARDborn
Swoje najlepsze deskorolkowe lata mam już dość dawno za sobą. Za sobą mam też niezliczoną ilość skręceń obu kostek, stłuczeń pięt i nadgarstków, poharatanych piszczeli i łokci,... długo by można jeszcze wymieniać… Mam już za sobą nawet prawie definitywne zakończenie deskorolkowej przygody, bo przecież nic mi już nie wychodziło, obawiałem się kolejnych kontuzji i w ogóle w tym wieku to już chyba nie warto. Na szczęście pustkę szybko zapełniły inne zajawki, jak choćby wakeboard czy surfing, ale po kilku latach przerwy, powróciła tęsknota za moją drewnianą zabawką, od której wszystko się zaczęło.
Tylko po co wracać, skoro nie ma już do czego? Na szczęście potrafię się jeszcze odpychać, utrzymuję równowagę a stukot uretanu na asfalcie wciąż sprawia mi radość. Początki są trudne. Uczę się właściwie od nowa. Najpierw było to bardzo deprymujące uczucie, ale stopniowo zacząłem sobie przypominać, jak kiedyś cieszyły mnie choćby najdrobniejsze postępy. Teraz chwilami czuję to samo i to sprawia, że mam ochotę próbować dalej. Kiedyś byłem skupiony głównie na technicznej stronie. Satysfakcjonowały mnie przede wszystkim tricki. Im trudniejsze i bardziej stylowe tym lepiej. Im więcej potrafiłem ich zrobić, im częściej mi wychodziły, tym większy widziałem sens w dalszej jeździe. Z czasem tricków ubywało, ale skuteczność wykonywania tych, które zostały sprawiała, że nie było jeszcze tak źle. Można było powiedzieć, że potrafiłem zrobić wciąż sporo podstawowych sztuczek na przyzwoitym poziomie. Ot taka rekreacja, ale bez zbytniego lamerstwa ;)
skatepark w Żukowie |
W momencie, w którym zorientowałem się, że zarówno arsenał tricków, jak i skuteczność ich wykonywania spadły poniżej poziomu dziadostwa, to po prostu dałem sobie spokój. Uczucie niezadowolenia z jakości mojego skejtowania było tym bardziej dojmujące, że zbiegło się w czasie z dynamicznym rozwojem moich umiejętności na wakeboardzie. Śmiganie po wakeparku było wtedy dla mnie czymś nowym i ta zajawka prawie całkowicie zdominowała mój sezon od późnej wiosny do wczesnej jesieni. Na parę lat deskorolka, tak jakby przestała mi być potrzebna i poszła zupełnie w odstawkę. W lecie liczył się tylko wakeboard a w zimie królował snowboard. Z kolei pomiędzy sezonami, niezobowiązująco od czasu do czasu zaczynałem uczyć się surfingu.
Stara miłość jednak nie rdzewieje. Po latach rozłąki nie wytrzymałem i znowu kupiłem sobie deskorolkę. Spory wpływ na tę decyzję miały powstające nowe betonowe skateparki. Coś, czego "za moich czasów" nie było, więc skoro w końcu powstało, to głupio byłoby przynajmniej nie spróbować z tego skorzystać.
"kruzing" w Gdyni |
Nie ma co ukrywać. Z trickami jest ciężko a czasami wręcz marnie, ale odkryłem coś, czego wcześniej nie doceniałem albo nie dostrzegałem. Myślę, że bardzo pomógł mi w tym surfing, bo dzięki niemu zacząłem na betonie i asfalcie szukać tej samej sensacji co na wodzie. Balans, płynność ruchów i to poczucie lekkości, które jak sądzę jest wspólnym mianownikiem wszystkich uprawianych przeze mnie deskowych sportów. Czasami nie trzeba nawet robić tricków, bo wystarczy sam cruising po okolicy i jakaś górka do zbombienia od czasu do czasu. Zaś jazda po skateparku jest teraz trochę jak freeride na snowboardzie. Znajduję swoją linię i jak poczuję się pewniej, to dorzucam jakieś proste tricki.
To pewnie jest takie deskorolkowe dziadowanie, z nieco dorobioną ideologią, ale co z tego? Odkryłem deskorolkę na nowo i znowu sprawia mi to radość, więc spróbuję to robić tak długo, jak tylko będę fizycznie w stanie temu podołać. Jeśli tricki już zupełnie przestaną mi wychodzić, to pewnie przerzucę się na longboard. Grunt to jak najdłużej utrzymać balans i czuć wiatr we włosach, przynajmniej tych, które jeszcze zostaną ;)
Tomek
Deskorolka tuż przed 40-tką. Czy to ma jeszcze sens?
By BOARDborn
Pierwszy raz stanąłem na deskorolce mniej więcej 25 lat temu. Nie od razu zacząłem jeździć. Musiało minąć trochę czasu zanim dostałem swój pierwszy sprzęt i wkręciłem się na dobre. Potem przez długie lata było to moje ulubione zajęcie - najlepszy sport, największa pasja, styl życia, w rozmowach i rozmyślaniach temat numer jeden. Żyłem i oddychałem niemal wyłącznie deskorolką. Do czasu...
Kiedy dorastasz i chcąc nie chcąc zaczynasz żyć w systemie współczesnego "Babilonu", dowiadujesz się od wielu życzliwych osób wokół, że w życiu są ważniejsze sprawy niż "karmienie" swoich życiowych pasji.
Dorosłym nie wypada się bawić zabawkami, więc im dłużej starasz się bronić swojej miłości do kawałka drewna z kółkami, tym częściej słyszysz, że czas dojrzeć i wybić sobie z głowy tę dziecinadę. Przecież trzeba się zająć uczciwą pracą, karierą, spłacaniem zobowiązań, rodziną, pieluchami itd.
Tak, to prawda. O ile nie zdołasz zrobić kariery jako profesjonalny deskorolkowiec, albo przekuć swojej "zajawki" na inny realny biznes, jak np. własna dystrybucja sprzętu, to pewnie zacznie Ci brakować czasu na regularne odwiedzanie ulubionych miejscówek, lub lokalnego skateparku. Tylko, czy taka sytuacja zawsze musi oznaczać przesiadanie się z deskorolki na służbowe auto i zmianę Etniesów na półbuty? Czy jesteś kiepskim rodzicem jeśli zamiast wozić swoje dziecko na basen, idziecie wspólnie pojeździć do skateparku?
Deskorolkowy weteran i zawodowy muzyk Ray Barbee twierdzi, że w wychowaniu dzieci bardzo ważne jest aby obserwowały jak ich rodzice cieszą się życiem.
Legendarny Jeff Grosso, borykający się z wieloma problemami zdrowotnymi, powiedział, że tak długo jak będzie w stanie odepchnąć się na desce i choćby podjechać na niej po drobne zakupy do sklepu na rogu swojej ulicy, to będzie mu się wciąż chciało żyć.
Osobiście nie stawiałbym deskorolki tak bardzo w centrum swojego systemu wartości a już tym bardziej nie uzależniam od niej sensu swojej egzystencji. Sam na wiele lat odpuściłem deskorolkę, nie będąc w stanie powstrzymać postępującego spadku poziomu umiejętności. Niemniej jednak niedawno zrozumiałem, że nigdy nie powinienem był przestawać jeździć i teraz chciałbym to robić tak długo, jak tylko będzie możliwe.
FS nosegrind + kickflip varial (wczesne lata 90-te) |
W dobie włączania coraz to nowych dyscyplin do kanonu olimpijskiego, często słychać sprzeciw deskorolkowego półświatka, sformułowany w haśle "skateboarding is not a sport". Choć to pewnie zabrzmi górnolotnie, to dla mnie deskorolka pozostanie przede wszystkim stanem umysłu.
Tomek
Moja drewniana zabawka - czy nie jestem już na to za stary?
By BOARDborn
Od czasu swojego pierwszego wyjazdu na surfing wiedziałem, że pływanie na desce będzie tylko jednym z kilku istotnych aspektów surftripa. Staram się nie traktować takich wakacji, jak obozu treningowego. W innym wypadku łatwo jest zapomnieć co sprawia, że w ogóle mam ochotę ruszyć się z kanapy.
El Golfo |
Na swojej ukochanej Lanzarote byłem już czterokrotnie, ostatni raz trzy lata temu. Od tej pory, z resztą wcześniej też, romansowałem z kilkoma innymi destynacjami, oferującymi fale do surfingu i wakacyjne przygody. Więcej grzechów nie pamiętam a w ramach "pokuty", w tym roku znowu poczułem magiczną siłę przyciągania tej niezwykłej wyspy. Z resztą nie tylko ja, bo pomysł wyszedł pierwotnie od mojej Ani.
Widok z Caleta de Famara |
Playa Famara |
Z jednej strony była tęsknota za marsjańskim krajobrazem parku wulkanicznego Timanfaya, winem Malvasia, wyhodowanym wśród pól popiołów i zastygniętej lawy, delektowaniem się wyśmienitymi w swej prostocie papas arrugadas oraz gambas al ajillo, a także bardzo przyjaznymi falami na Playa Famara. Z drugiej zaś strony pojawiła się obawa, czy za kolejnym razem to wszystko nie straci swojego uroku i czy będzie nadal cieszyć jak kiedyś?
La geria |
Los Ajaches |
Wierność podobno jest łatwa, dopóki nie masz porównania. No i w tym właśnie tkwi sedno problemu, bo nie da się ukryć, że we wrześniu zdarzają się w Europie lepsze fale niż na Lanzarote. Prawdą jest też, że tym razem trafiliśmy na dość kiepski kierunek wiatru, który utrzymywał się prawie przez cały nasz pobyt. Silny onshore skutecznie zniechęcał zarówno do surfowania, jak i plażowania na zazwyczaj "surfers firendly" Playa Famara. W zasadzie jedynym spotem, który dobrze falował od czasu do czasu była La Santa, zniechęcająca swoim lokalizmem i sporą ilością skał.
Na szczęście udało się nam, trochę przypadkiem, wypatrzeć przyzwoity warun w miejscowości Arrieta, której zupełnie nie podejrzewałbym o coś takiego. Czyli w sumie szału nie było, ale jak się rzekło na wstępie, przecież na surfingu świat się nie kończy.
Arrieta |
Z wcześniejszego doświadczenia wiedzieliśmy, że Lanzarote ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko plażowanie i sporty wodne. Wybraliśmy się więc między innymi na trekking po okolicznych wulkanach, z przewodnikiem z Balckstone Treks, połączony ze zwiedzaniem winnic i degustacją lokalnych win. Odwiedziliśmy również wydrążone w lawie lub wzniesione z wulkanicznych materiałów budowle i rzeźby genialnego artysty Cesara Manrique. Codziennie smakowaliśmy prostej, ale pełnej barw i aromatów kanaryjskiej kuchni a także liznęliśmy nieco lokalnego folkloru oraz miejscowej kultury podczas kilku fiest, parad i koncertów.
Parque Nacional de Timanfaya |
Jak przekonywali lokalesi z surfshopu Famarapower, czasem lepiej odpuścić walkę z kiepskimi falami i poczuć radochę, z jazdy na deskorolce, w otoczeniu mistycznych krajobrazów parku wulkanicznego Timanfaya a potem obserwować zachód słońca w El Golfo, przy szklaneczce aromatycznej wielowarstwowej kawy Leche y Leche. Zdecydowanie stara miłość nie rdzewieje, nawet jeśli czasem sprawia zawód.
Lanzarote 2016 - stara miłość nie rdzewieje, nawet jeśli zawodzi.
By BOARDborn
Wydaje mi się, że wszyscy blogerzy, którzy mają do powiedzenia coś ciekawego i wartościowego opowiadają o tym, co ich w życiu pasjonuje i jest dla nich ważne. Odkąd pamiętam całe moje życie kręci się wokół jakichś desek. Deskorolka, snowboard, wakeboard, surfing i kilka innych pokrewnych dyscyplin towarzyszy mi od lat. Zacznijmy jednak od początku…
Pierwsza była deskorolka
Gdy jeszcze głęboka komuna trwała w najlepsze a wszelkie nowinki przebijały się do Polski z wielkim trudem, tata mojego dobrego kumpla z podstawówki przywiózł mu z Australii profesjonalną deskorolkę Variflex. Z ciekawości pożyczyłem ją na cały wieczór, po którym już wiedziałem, że też taką chcę! Czekałem wiele długich miesięcy żeby skompletować wtedy bardzo trudno dostępny i kosmicznie drogi sprzęt, ale dzięki wsparciu moich Rodziców w końcu się udało! Deskorolka była moją największą miłością przez całą szkołę a potem studia i mimo kilkuletniej przerwy oraz związanego z tym spadku umiejętności, nie przeszło mi to do dziś.
Potem był snowboard
Pierwszy snowboard dostałem w liceum. Wkrótce to właśnie snowboarding stał się moją główną zajawką, nawet większą niż deskorolka. Całe studia i pierwsze lata pracy zawodowej były podporządkowane wyjazdom w takie miejsca Europy, w których o każdej porze roku leży śnieg. Ponieważ mieszkam dość daleko od gór, podróżowałem wielokrotnie w ciągu roku w poszukiwaniu śniegu, nawet w lecie. Znajomi stukali się w głowę, bo gdy oni planowali wakacje na plaży, ja nie mogłem doczekać się wyjazdu na lodowiec.
Ponieważ od urodzenia mieszkam nad morzem, nie było możliwości, żebym w końcu nie zainteresował się pływającymi deskami. Mam wrodzony respekt do wody i nie jestem zbyt dobrym pływakiem, więc zaczęło się dopiero na dobre w dojrzałym wieku. Zanim jeszcze powstała moda na kite’a, wracając z któregoś z letnich wypadów na lodowiec, zatrzymaliśmy się nad jakimś austriackim jeziorem. Znajomy lokales zaprosił nas na swoją motorówkę, za którą ciągał wakeboarder’ów. Wiadomo co było dalej… :)
W końcu przyszedł czas na surfing
Początki swojej przygody z tym sportem zawdzięczam właściwie mojej Żonie, wtedy jeszcze Dziewczynie, która ładnych parę lat temu zaplanowała nasze wspólne wakacje nad oceanem a w prezencie urodzinowym podarowała mi kurs surfingu. Od tego czasu znacznie bardziej polubiłem letnie urlopy, które teraz już zawsze spędzamy gdzieś, gdzie można posurfować.
…no i jescze SUP
Ponieważ tam gdzie mieszkamy fale są bardzo kapryśne a potrzeba jest matką wynalazków, zaczęliśmy pływać na deskach z wiosłem, czyli tzw. SUPach (Stand Up Paddle). Sprzęt ten dzięki swojej wyporności i efektywnemu napędowi w postaci wiosła, pozwala nie tylko na łapanie większej ilości, nawet bardzo kiepskich i niewielkich fal, lecz także otwiera zupełnie nowe, możliwości eksploracji najróżniejszych, niekoniecznie zafalowanych akwenów.
W dużym skrócie można powiedzieć, że jesteśmy małżeństwem, które w lecie pływa na deskach a zimą na nich zjeżdża. Zaś urlopy, w zależności od pory roku, planujemy nad oceanem lub w górach. Niemal każdą wolną chwilę staramy się spędzać nad wodą lub na śniegu. Poza tym, jak większość normalnych ludzi, codziennie chodzimy do pracy i mamy najróżniejsze zobowiązania. Z tą jednak różnicą, że rytm naszego życia definiują nieco inne priorytety, niż większości znajomych w naszym wieku.
Tomek
Dlaczego Boardsportowy Blog Lajfstajlowy ?
By BOARDborn
Subskrybuj:
Posty (Atom)