Białka Tatrzańska zimą to taki trochę Sopot latem. Jednym się podoba i wracają tam co jakiś czas, a inni omijają ją szerokim łukiem, bo górki nie za wysokie, kolejki do wyciągów i drogo. Sporo w tym prawdy, ale nasz kolejny już rodzinny wypad w to miejsce wspominamy bardzo dobrze. Chcesz wiedzieć dlaczego? Przeczytaj do końca ten krótki wpis i obejrzyj mój nowy filmik na YouTube.
Po pierwsze na stokach Kotelnicy Białczańskiej śnieg leży bardzo długo. Infrastruktura oraz maszyneria do wytwarzania śniegu i utrzymywania dobrych warunków na trasach pozwala jeździć na nartach lub snowboardzie od wczesnej zimy, prawie aż do wiosny. Jeśli podróżujesz z całą rodziną, to zazwyczaj musisz planować wyjazdy z dużym wyprzedzeniem. Warunki śniegowe w polskich górach są bardzo niepewne. Do większości ośrodków narciarskich w naszym kraju powinno się właście wyjeżdżać głównie "na prognozę", ale nie każdy może sobie na to pozwolić. Białka wg mnie ma tu sporą przewagę na konkurencją, z powodów, o których pisałem powyżej.
Nie tylko względna pewność śniegu skłoniła nas do wybrania tej właśnie miejscówki. Zależało nam też na przyzwoitym snowparku. Obiekt Burtona, przygotowywany i utrzymywany przez ekipę shaperów z Park Pirates, gwarantuje dobrą zabawę i bezpieczeństwo osobom na różnym poziomie zaawansowania. Przeszkody są zaprojektowane z głową, ustawienie ich bywa zmieniane w trakcie sezonu, a co najważniejsze, codziennie doglądane i poprawiane na zakończenie dnia. Ne ma lipy!
Kolejny ważny aspekt, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi, to szeroka baza noclegowa i dość sensowna (jak na polskie warunki) oferta atrakcji "apres ski", do których między innymi należą baseny i termy. Zjeść też jest gdzie, ale oczywiście głównie swojsko, jeśli wiesz, co mam na myśli. A jak ktoś jest "niewyżyty" i po całym dniu na stoku wciąż mu mało, to może wybrać się jeszcze na nocną jazdę po oświetlonych trasach.
Na znaczeniu zyskuje także kwestia wciąż poprawiającego się połączenia drogowego. Pamiętam, że przed laty dojazd znad morza, gdzie mieszkamy, w polskie góry nierzadko zajmował prawie tyle samo co na najbliższy alpejski lodowiec. Dlatego przez wiele lat nie jeździłem na deskę do Polski prawie w ogóle. Lepsza jakość dróg w ostatnich latach znacząco zmieniła moje podejście, a obecne ceny benzyny dodatkowo skłaniają do szukania bliższych destynacji wyjazdowych.
Jasne, że Podhale to nie to samo co mój ulubiony Południowy Tyrol, ale bez wątpienia wrócimy na Kotelnicę jeszcze nie raz. Byłem typowym przykładem na prawdziwość powiedzenia "cudze chwalicie, a swego nie znacie", więc w końcu się przemogłem i sądzę, że było warto.
Zamaj
Rodzinny snowboardowy trip do Białki Tatrzańskiej - video!
Cofnijmy się na chwilę do pewnej jesiennej sesji na bałtyckich falach, która jak sobie marzyłem, miała być początkiem epickiego zimowego sezonu surfingowego. Najwyraźniej jednak moja deska postanowiła mieć inne plany i tego dnia pękł jej pokład. Po kilku nieparlamentarnych wiązankach, gdy pierwszy szok już nieco opadł, okazało się że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W oczekiwaniu na rozpatrzenie reklamacji, dzięki uprzejmości kolegi Janka, wykorzystałem czas bez SUPa na testowanie bardziej "tradycyjnej" deski surfingowej.
Tak sobie popływałem aż wkrótce Covida złapałem. Infekcja kosztowała mnie dwa tygodnie chorowania w kwarantannie a potem conajmniej drugie tyle odbudowywania kondycji. Doszedłem do siebie w sumie w samą porę, bo w tym roku śnieg spadł dość wcześnie i nikomu na szczęście nie przyszło do głowy by znowu pozamykać ośrodki narciarskie. Podbudowany tymi okolicznościami ruszyłem na stok i... uszkodziłem swój snowboard. Na szczęście awaria okazała się niegroźna i łatwa do naprawienia.
Z czasem nad nasz Bałtyk zawitały zimowe sztormy przynoszące po sobie dobre i bardzo dobre fale. Brzmi świetnie, ale nie gdy akurat musisz siedzieć w pracy a reklamacja twojego sprzętu przeciąga się w wyniku problemów z produkcją, wywołanych przez Covid. Pocieszałem się jak mogłem, jeżdżąc na snowboardzie, który o ironio okazał się dla mnie mieszkającego nad morzem bardziej dostępny czasowo niż surfing. A jak w końcu prognozy falowe zaczęły bardziej zgrywać się moim czasem wolnym, mała podłużna listewka, przypominająca test ciążowy, wyjaśniła mi po raz drugi, dlaczego znowu na kilkanaście dni poczułem się jak kupa.
Jak tylko poczułem się lepiej i odkopałem z zaległości w pracy, nieco zniechęcony koncepcją mrożenia tyłka w lodowatym Bałtyku, znowu wybrałem jazdę po śniegu i pojechałem z rodziną w góry. Wyjazd udał się znakomicie, nie licząc nawrotu kontuzji kostki, wywołanego niefortunnym lądowaniem po skoku w snowparku i smutnego faktu, że w Ukrainie od kilku tygodni toczy się wojna, wywołana przez botoksowego dyktatora.
Teraz gdy piszę te słowa, zaczyna się wiosna a ja cierpię podwójnie z powodu zapalenia zatok, które uniemożliwiają mi po raz kolejny skorzystanie z dobrej prognozy na surfa. Zważywszy jednak na sytuację za naszą wschodnią granicą przypominam sobie sentencję autorstwa Jamesa M. Barrie - "narzekałem, że nie mam butów, dopóki nie spotkałem człowieka, który nie miał stóp".
Doceniajmy to co mamy i dzielmy się z tymi, którym brakuje. 🇺🇦✌️
Zamaj
Byle do wiosny - zimowa przygoda, która mi trochę nie wyszła.
Chyba nie każdy zdaje sobie sprawę, że nieopodal Trójmiasta znajduje się aż 7 niewielkich ośrodków narciarskich. Jeden z nich jest w Sopocie a reszta na Kaszubach. Każda z tych "górek" dysponuje conajmniej jednym wyciągiem orczykowym, oświetleniem, systemem sztucznego naśnieżania oraz ratrakiem. Znajdą się nawet ze 3 małe snowparki.
Określenie Szwajcaria Kaszubska nie wzięło się znikąd, ale z racji dość niewielkiej różnicy wzniesień, te mini ośrodki stanowią oczywiście namiastkę prawdziwych gór. Niemniej jednak są znakomitym miejscem do stawiania pierwszych kroków na drodze do białego szaleństwa oraz utrzymywania formy pomiędzy wyjazdami na południe kraju lub gdzieś za granicę. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, zwłaszcza gdy od najbliższych ośrodków narciarskich dzieli nas, ludzi z Pomorza, około 700 km.
Snowpark na Łysej Górze w Sopocie
Zimy nad morzem są krótkie i łagodne, ale sezon na śniegu może trwać znacznie dłużej niż utrzymuje się naturalna pokrywa śnieżna za oknem. Dlaczego? Już wyjaśniam. Największą zaletą niewielkich kaszubskich stoków jest fakt, że wystarczy zaledwie kilka dni mrozu, by naśnieżyć je na tyle, by dobre warunki utrzymały się czasem nawet do wczesnej wiosny. Odpowiednio gruba pokrywa, powstała ze śniegu wytworzonego przez armatki, zmieszanego z naturalnym i regularnie ratrakowanego, nawet w mniej sprzyjających temperaturach, topi się bardzo wolno. Kluczowa sprawa to ten mróz na początek a z nim niestety bywa różnie. Tak więc jeśli wybierasz się do Trójmiasta zimą, to na wszelki wypadek przed wyjazdem sprawdź kilka poniższych adresów stron internetowych, bo może się okazać, że poza jodem zażyjesz też białego szaleństwa.
Wieżyca Koszałkowo - największy i najpopularniejszy ośrodek w regionie, znajduje się około 50 km od Trójmiasta, oferuje 6 wyciągów narciarskich, sztuczne naśnieżanie, oświetlenie, wypożyczalnię sprzętu i szkolenia narciarskie oraz snowboardowe a także spore zaplecze gastronomiczne, noclegi i kilka dodatkowych atrakcji.
Wieżyca Kotlinka - ten malowniczo położony mini ośrodek znajduje się tuż obok Koszałkowa i posiada 2 wyciągi, sztuczne naśnieżanie, oświetlenie, wypożyczalnię sprzętu i niewielkie zaplecze gastronomiczna oraz oferuje szkolenia z instruktorami. Czasem działa mały snowpark.
Paczoskowo - leży około 30 km od Trójmiasta, dysponuje jednym wyciągiem, sztucznym naśnieżaniem, oświetleniem, oferuje wypożyczalnię i szkolenia z instruktorami oraz mała gastronomię. Spośród naszych kaszubskich górek tę właśnie darzę szczególną sympatią.
Przywidz - słynie z najdłuższego stoku zjazdowego w regionie, znajduje się niespełna 40 km od Trójmiasta, oferuje dwa wyciągi, sztuczne naśnieżanie i oświetlenie, wypożyczalnię i szkołę narciarsko-snowboardową oraz zaplecze gastronomiczne i noclegowe. Przy dobrych warunkach działa tam mały snowpark.
Trzepowo - znajduje się niedaleko od Przywidza i dysponuje trzema wyciągami, systemem naśnieżania oraz oświetleniem, szkółką i wypożyczalnią z serwisem narciarskim a także małą gastronomią. Nie wiele wiem o tym miejscu, ponieważ jeszcze tam nie jeździłem.
Amalka - stacja narciarska najbardziej oddalona od Trójmiasta (prawie 70 km, więc pewnie dlatego jeszcze nigdy tam nie byłem) zgodnie z informacją na stronie www, oferuje dwa wyciągi, jest oświetlona i sztucznie naśnieżana, ponadto posiada wypożyczalnię i szkółkę.
Łysa Góra - to już w prawdzie nie Kaszuby, ale za to znajduje się zaledwie kilka minut piechotą od centrum Sopotu a jej niewątpliwym atutem jest widok ze szczytu na Zatokę Gdańską. Całkiem szeroki stoczek wyposażony jest w mały wyciąg, kilka armatek śnieżnych, oświetlenie, szkółkę z wypożyczalnią oraz restaurację. W sprzyjających warunkach działa tam również snowpark, który widać na filmie. Niestety mikroklimat tego miejsca sprawia, że stosunkowo krótko utrzymuje się tam śnieg.
Ciekawe czy duża popularność sportów zimowych w Trójmieście i okolicach jest wynikiem czy przyczyną istnienia tych mini ośrodków? A Ty jak sądzisz?
Zamaj
Zimowa Korona Kaszub, czyli stacje narciarskie wokół Trójmiasta
Nie posmarujesz nie pojedziesz - ta stara prawda ludowa jest bardzo aktualna do dziś i nie tylko na śniegu. Niewiele jest gorszych momentów na stoku niż ten, w którym orientujesz się, że deska zwalnia przy każdym skręcie, ślizga się na lodzie lub po prostu klei się do niej śnieg i sprzęt zwyczajnie nie jedzie. W skrajnym przypadku może się to skończyć niezłą kraksą, spowodowaną przez tzw. "niedolot" na skoczni albo niekontrolowany poślizg na lodzie. Żeby tego uniknąć warto regularnie dbać o stan ślizgu i krawędzi swojej deski snowboardowej.
Przede wszystkim zachęcam do oddawania przynajmniej raz czy dwa razy na sezon swojego sprzętu w ręce specjalistów w profesjonalnych serwisach narciarskich i snowboardowych. Trochę to kosztuje, ale warto czasem poddać deskę fachowemu tuningowi, zwłaszcza jeśli brakuje nam doświadczenia, czasu i odpowiednich narzędzi. Niemniej jednak nie zawsze mamy możliwość lub środki by skorzystać z usług ski serwisu. Poza tym myślę, że dobrze jest wiedzieć na czym taki zabieg polega i umieć go wykonać we własnym zakresie, bo nie jest to aż tak skomplikowane, jak mogłoby się wydawać. Warto tylko pamiętać by zabezpieczyć powierzchnię, na której będziemy pracować i zadbać o dobre wietrzenie, bo to jest zwyczajnie brudna i intensywnie pachnąca robota.
Niezbędne akcesoria
Po pierwsze potrzebujemy odpowiedneigo smaru. Mówię o takim wosku w kostce, który rozsmarowuje się po powierzchni ślizgu na gorąco, przy pomocy żelazka. Na rynku dostępnych jest też wiele specyfików przystosowanych do aplikacji na zimno, ale traktowałbym je jako "ostatnie deski ratunku" w sytuacji kiedy nie mamy już absolutnie innego wyjścia. Lepiej posmarować tak niż wcale. Stosowanie wyłącznie takich "nawilżaczy" na dłuższą metę jest raczej niewskazane z uwagi na ich krótkotrwałą skuteczność i prawie zerową ochronę przed utlenianiem ślizgu. Takie coś, co przypomina suchy biały nalot wzdłuż krawędzi to właśnie jeden z pierwszych objawów tego zjawiska. Tak więc kupujemy smar w kostce, przeznaczony do zakresu temperatur i rodzaju śniegu na którym zamierzamy jeździć. Trochę innego smaru użyjemy na wiosennym mokrym i wolnym śniegu a zupełnie innego na zmrożonym "sztruksie" lub puchu w środku zimy. Na etykiecie znajdują się zawsze wszystkie niezbędne informacje dotyczące zastosowania danego wosku.
Po drugie przyda się jakieś żelazko z regulacją temperatury. Warto zakupić specjalistyczne do zastosowań narciarsko-snowboardowych, ale zwykłe do prasowania (tylko bez funkcji pary) też da radę, ale trzeba pamiętać, że potem nie będzie się już nadawało do ubrań.
Po trzecie cyklina. Przyda się zarówno do usuwania nadmiaru zbędnego smaru po całym zabiegu, jak i do oczyszczania z resztek starego wosku przed przystąpieniem do opisywanych tu czynności. Przyda się jeszcze kilka innych drobiazgów, o których będzie jeszcze mowa poniżej, ale te trzy pierwsze są moim zdaniem najistotniejsze.
Oczyść ślizg
Można zaopatrzyć się w specjalistyczny płyn do czyszczenia ślizgów, ale nawet zwykły denaturat powinien dać sobie radę z usunięciem większości brudu, którego nie chcemy przecież "wtopić" w nasz ślizg. Resztę załatwimy cykliną. Można też zastosować specjalną miedzianą szczotkę, a to już nieco wyższy poziom wtajemniczenia dla prawdziwych nerdów.
Smaruj na gorąco
Z rozgrzanym do około 120 stopni żelazkiem należy postępować ostrożnie i mam tu na myśli nie tylko ryzyko oparzenia (niektórzy nawet zalecają robocze rękawiczki), ale przede wszystkim realne niebezpieczeństwo uszkodzenia ślizgu w wyniku jego przegrzania.
Gdy rozpuszczamy smar, przykładając kostkę do gorącej stopy żelazka, po której powinien on swobodnie ściekać na ślizg, warto zwrócić uwagę, czy to ustrojstwo nie zaczyna nam przypadkiem dymić. To by znaczyło, że temperatura jest zbyt wysoka i pod żadnym pozorem nie należy tak mocno rozgrzanego żelazka przykładać do deski. Jeśli wosk topi się spokojnie jak przy andrzejkowych wróżbach a jego kropelki i strużki pokrywają już w miarę regularnie całą powierzchnię ślizgu, można przystąpić do rozsmarowywania całego tego dobrodziejstwa przy pomocy żelazka. Wyczucie co do precyzyjnego dawkowania smaru przychodzi z czasem, więc na początku zazwyczaj daje się go trochę za dużo, ale to nie szkodzi, bo nadmiar i tak zostanie na koniec scyklinowany. Ruchy żelazka powinny być płynne, długie i zdecydowane. Podczas tego "prasowania" warto zastosować lekki nacisk, chociaż czasem sam ciężar narzędzia już robi robotę. Jeśli smar zostanie solidnie i równomiernie rozsmarowany po całej desce, to znaczy, że najważniejszą część mamy już za sobą. W trakcie pracy warto od czasu do czasu przyłożyć rękę do strony wiązań i sprawdzić czy deska się nie przegrzewa. Jeśli w jakimś miejscu zaczyna być bardzo ciepła to lepiej już omijać żelazkiem fragment ślizgu na tej samej wysokości, dopóki się nie ochłodzi.
Wycyklinuj i wyszczotkuj ślizg
Po zakończonym "woskowaniu", zanim przejdziemy do usuwania nadmiaru smaru, zostawmy deskę na boku do zupełnego wystygnięcia. Niektórzy zalecają cyklinowanie dopiero następnego dnia, ale sądzę, że w zależności od temperatury w pomieszczeniu powinno wystarczyć mniej więcej pół godziny.
Przy użyciu plastikowej cykliny i nie szczędząc sił rękach ściągamy skrzętnie wszystko to, czego ślizg nie wchłonął. Po tym zabiegu powinniśmy ujrzeć gładką i pięknie "natłuszczoną" powierzchnię. Warto też usunąć nacieki ze smaru na krawędziach deski. Służy do tego nacięcie znajdujące się w jednym z rogów cykliny. Następnie, jeśli mamy specjalną szczotkę do polerowania, to szlifujemy nią ślizg aż do pełnego wygładzenia. Alternatywnie można do tego celu użyć np. flanelowej szmatki. Tak czy owak przyda się na czymś dobrze zablokować deskę, bo ten finalny już zabieg wykonuje się przy użyciu sporej siły.
Co z ostrzeniem krawędzi?
Zauważyłem, że ten temat jest mocno kontrowersyjny, więc zostawiłem go na sam koniec. Wiele osób zupełnie nie zawraca sobie tym głowy a znam i takie, które z pełną premedytacja stępiają krawędzie pilnikiem bezpośrednio po zakupie. Ma to swoje uzasadnienie w przypadku, gdy zamierzamy naszej deski używać wyłącznie do katowania ulicznych rurek i murków niczym skejci na deskorolkach, ale mimo wszystko osobiście odradzam aż tak drastyczne metody "tuningowe".
Ostrzenie jest trochę trudniejszym zabiegiem, wymagającym nieco wprawy i precyzji. Podobnie jak w przypadku smarowania, w pierwszej kolejności zalecam oddanie naszych krawędzi w ręce profesjonalistów, którzy zwykle zadadzą kilka kontrolnych pytać, żeby wiedzieć jak przygotować sprzęt do konkretnych zastosowań na stoku, w snowparku itd. Jeśli jednak masz ochotę zrobić to samemu, to zachęcam do czytania reszty tekstu.
przykładowe ostrzałki |
UWAGA! Przede wszystkim ostrzenie zawsze wykonuje się przed smarowaniem (nigdy na odwrót!), żeby nie zniweczyć efektów pracy nad ślizgiem.
Do tego celu należy się zaopatrzyć w porządną ostrzałkę z regulacją kąta ostrzenia. Jeszcze lepiej jeśli ten przyrząd będzie nam umożliwiał ostrzenie krawędzi zarówno od boku jak i od dołu. W zależności od indywidualnych preferencji, krawędź boczną ostrzymy pod kątem między 88 a 89 stopni. Zaś dolną, od strony ślizgu możemy "podciąć"o około 0,5 stopnia. Taki układ pozwoli na dobre "wgryzanie się" na zmrożonym i twardym śniegu ale jednocześnie powinien nieco uchronić nas przed niekontrolowanym wcinaniem krawędzi na przeszkodach. Tzw. "złapanie krawędzi" to nic przyjemnego, o czym każdy snowboarder prędzej czy później przekona się w mniej lub bardziej bolesny sposób. To niestety nieuniknione.
Zanim jeszcze przystąpimy do samego ostrzenia warto usunąć z krawędzi zadziory i rdzę przy pomocy raszpli (pilnik o większych zębach niż zastosujemy przy docelowym tuningu krawędzi) lub specjalnego kamienia szlifierskiego.
Docelowe ostrzenie wykonuje się możliwie długimi ruchami wzdłuż krawędzi, dociskając cały czas równomiernie pilnik do krawędzi deski. Jeśli pozwolimy by pilnik nam odskakiwał, albo zjeżdżał z krawędzi, to zamiast ją naostrzyć możemy ją jeszcze bardziej pokancerować. Może to też oznaczać, że krawędź nie została wystarczająco "potraktowana" raszplą, lub jest po prostu mocno uszkodzona. Wtedy warto rozważyć udanie się do specjalisty.
No dobra, a w którym miejscu krawędzi należy zakończyć ostrzenie? Oczywiście nie ostrzymy deski dookoła, tylko kończymy mniej więcej na wysokości punktów, gdzie deska efektywnie styka się ze śniegiem podczas jazdy. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Sporo zależy od indywidualnych preferencji. Jeśli na stoku z dużą prędkością wycinasz podkręcone carvingowe łuki, to pewnie wolisz krawędź zaostrzoną bardzo daleko, żeby deska nie "puściła" w najbardziej krytycznym momencie skrętu. Jeśli wolisz freestyle i tricki na przeszkodach, to przyda Ci się czasem nieco kontrolowanego ześlizgu, bez zbędnej "zacinki", o której wspominałem powyżej. Wtedy relatywnie najostrzejsza krawędź potrzebna głównie pod wiązaniami i pomiędzy nimi. Ja zwykle na górce mam w kieszeni kawałek drobnoziarnistego papieru ściernego i jeśli po naostrzeniu czuję, że krawędź chwyta mi za daleko, to delikatnie ją zatępiam. W dobie dostępności najróżniejszych profili desek, tych wszystkich rockerów, camberów i hybryd, warto porozmawiać z obeznanym serwisantem, lub poświęcić trochę czasu i uwagi by samemu nabrać doświadczenia. Wybór należy do Ciebie.
To co? Deska gotowa - możemy iść na stok!
Zamaj
Jak nasmarować i naostrzyć snowboard, żeby go nie zepsuć?
Była sobie zima - takiego sezonu snowboardowego w życiu nie miałem!
Czasem mniej znaczy więcej, czyli snowboardowa wycieczka do Styrii.
To była pierwsza zima po narodzinach naszego syna i wybieraliśmy się na nasz pierwszy urlop z dzieckiem. Jako świeżo upieczeni rodzice, nie byliśmy pewni jakie przygody mogą nas spotkać podczas snowboardowej eskapady z kilkumiesięcznym szkrabem. Zrobiliśmy trzy podstawowe założenia: droga nie może być zbyt długa i męcząca dla malucha, kwatera musi być z wyżywieniem oraz blisko stoku, no i oczywiście w pobliżu powinien znajdować się jakiś sensowny snowpark. Przeliczyliśmy swój budżet i nasz wybór padł na Białkę Tatrzańską.
Zamaj
Urlop zimowy w Tatrach - Góralu, czy Ci nie żal?
foto: @BOARDborn.pl |
Gdyby nie snowboard, zima byłaby trudna do zniesienia.
Nie zależnie od tego czy używasz starego Andka czy najnowszego Jabłka, zapewne Twój smartfon jest wrażliwy na niską temperaturę, wilgoć oraz urazy mechaniczne. Dlatego jeśli planujesz tej zimy zażyć nieco białego szaleństwa a nie chcesz niespodziewanie i mimo woli znaleźć się poza zasięgiem, koniecznie przeczytaj ten wpis. Poniżej pokazuję trzy sprawdzone sposoby zabezpieczenia smartfona, w zależności od Twoich potrzeb i zasobności portfela.
foto: @piotrdabro |
W znanej ogólnopolskiej sieciówce z tanim wyposażeniem do domu i azjatyckimi ubraniami dla całej rodziny, zazwyczaj tuż przy kasie czekają niepozorne "portmonetki" na telefon. Kosztują bardzo niewiele a po drobnych poprawkach, polegających na włożeniu pod podszewkę dwóch cienkich gąbek, przeobrażają się w całkiem niezłą osłonę termiczną i mechaniczną dla Twojego osobistego łącznika ze światem.
Można się również szarpnąć i nabyć drogą kupna specjalistyczne etui wypełnione puchem, zaprojektowane i wyprodukowane w wyniku kooperacji znanej marki snowboardowej z gigantem elektronicznym, ale to już raczej propozycja z kolejnej kategorii. Tylko po co przepłacać, skoro nie widać istotnej różnicy?
Na rynku jest całkiem sporo coverów i bumperów, które oferują solidną ochronę dla schowanego w nim smartfona. Część z nich oferuje aż za wiele i najczęściej zmienia telefon w cegłę. Moim skromnym zdaniem na tym tle bardzo korzystnie wypada case znanego skandynawskiego producenta bagażników i akcesoriów samochodowych. Tak, to nie żart, możesz mieć case na smartfona w komplecie z bagażnikiem na deskę 😉
foto: BOARDborn |
Gadżet ten można wyhaczyć w sieci za relatywnie niewygórowaną cenę. Nie zmienia istotnie gabarytów ani wagi telefonu a producent twierdzi, że można na niego upuścić ołowianą kulę ze znacznej wysokości i nic się nie stanie. Brzmi dobrze? Mnie to przekonało.
foto: BOARDborn |
W prawdzie w sieciówce, w której można wyposażyć się w tanią portfonetkę, można też kupić specjalistyczną skarpetę/pochewkę na telefon i pewnie każdy o tym wie. No ale tu mówimy o sytuacji awaryjnej, bez możliwości zakupienia takiego cacka. Wtedy zazawyczaj przychodzi z pomocą jedna z zapasowych grubych skarpet, dedykowanych na snowboard lub narty. Zapewne każdy, kto wyjeżdża w góry zabiera ze sobą przynajmniej jedną zapasową parę takich. Względnie można zapakować telefonik do skarpety już użytej i przeznaczonej do prania. Efekt ochrony przed zimnem i uderzeniami będzie taki sam, ale walory zapachowe raczej wątpliwe, więc nie polecam.
Do zobaczenia na stoku! 😎
Tomek
Jak chronić smartfona na stoku? Trzy sprawdzone sposoby.
Just Cruising, czyli 8 krótkich filmów o bujaniu się na deskach.
kliknij tutaj, by zobaczyć video |
kliknij tutaj, by zobaczyć video |
kliknij tutaj, by zobaczyć video |
Współcześnie słyszę o konieczności ciągłej progresji w snowboardzie i fajnie, ale gdzieś w tym wszystkim zaczyna chyba umykać czysta radocha. Mówię o pierwotnej zajawce, polegającej na czerpaniu przyjemności z bycia na śniegu, nawiązywania przyjaźni z ciekawymi ludźmi, przekraczaniu własnych barier i słabości. Podkreślam, przede wszystkim własnych a nie czyichś. W końcu to jest sport indywidualny. Bardzo specyficzny, bo zazwyczaj uprawiany wraz z grupą przyjaciół, w której może się też znaleźć miejsce na rywalizację, ale ma ona drugorzędne znaczenie.
kliknij tutaj, by zobaczyć video |
Tomek