Od dość dawna brakowało mi weny i czasu, żeby coś nowego napisać. Odpuściłem sobie nawet Insta i Fejsa. Chyba po prostu potrzebowałem takiej przerwy i tyle. Poza tym nawracające kontuzje chwilowo znacząco ograniczyły spektrum dostępnych aktywności, więc trochę nie było o czym pisać.
Może zrobię jakiś wpis o rehabilitacji? Nie, lepiej powrócę myślami do minionego sezonu letniego nad Bałtykiem, który dla mnie i zapewne wielu innych wielbicieli fal był naprawdę zaje*****!
Jak nie wiesz o czym rozmawiać, to rozmawiasz o pogodzie a jak nie wiesz o czym opowiedzieć na blogu, to też napisz o pogodnie. W tym roku rzeczywiście było o czym gadać. Jak nasze lokalne "Endless Summer" zaczęło się w kwietniu, to potrwało aż do połowy października. Celowo używam porównania do kultowego filmu surfingowego, bo kto pływa na jakiejś desce, ten wie doskonale, że dobry warun zazwyczaj nie chodzi u nas w parze z ładną pogodą. Tym razem było zupełnie inaczej. nie wiem, czy zawdzięczamy to zmianom klimatycznym, czy jakiemuś innemu fenomenowi, ale czegoś takiego nad Bałtykiem chyba już bardzo dawno nie widzieli nawet najstarsi kaszubscy surferzy 😉
Co bardziej skrupulatni i spostrzegawczy powiedzą, że warunki do surfingu w prawdzie zdarzały się często, ale za to ich jakość, szczególnie w pierwszej części lata, pozostawiała sporo do życzenia. Co z tego, skoro iście kalifornijska aura sprzyjała jak nigdy częstym wypadom na plażę i to w towarzystwie osób, które podczas typowego kaszubskiego surf sezonu raczej nie wybrałyby się ze mną na spot. Może się starzeję i staję coraz bardziej sentymentalny, ale dzielenie tej wielkiej radochy z Żoną i zabawy z Synem, w przerwach między sesjami, potem wspólne spacery po plaży, to właśnie była ta wisienka na torcie.
Choć zbliża się powoli taki moment roku, kiedy coś przestawia się w mojej głowie, zapominam o falach i czekam na śnieg, to jednocześnie nie mogę się doczekać kolejnej wiosny i lata, z nadzieją na powtórkę bałtyckiego "Endless Summer".
Tomek
Tomek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz