Nie posmarujesz nie pojedziesz - ta stara prawda ludowa jest bardzo aktualna do dziś i nie tylko na śniegu. Niewiele jest gorszych momentów na stoku niż ten, w którym orientujesz się, że deska zwalnia przy każdym skręcie, ślizga się na lodzie lub po prostu klei się do niej śnieg i sprzęt zwyczajnie nie jedzie. W skrajnym przypadku może się to skończyć niezłą kraksą, spowodowaną przez tzw. "niedolot" na skoczni albo niekontrolowany poślizg na lodzie. Żeby tego uniknąć warto regularnie dbać o stan ślizgu i krawędzi swojej deski snowboardowej.
Przede wszystkim zachęcam do oddawania przynajmniej raz czy dwa razy na sezon swojego sprzętu w ręce specjalistów w profesjonalnych serwisach narciarskich i snowboardowych. Trochę to kosztuje, ale warto czasem poddać deskę fachowemu tuningowi, zwłaszcza jeśli brakuje nam doświadczenia, czasu i odpowiednich narzędzi. Niemniej jednak nie zawsze mamy możliwość lub środki by skorzystać z usług ski serwisu. Poza tym myślę, że dobrze jest wiedzieć na czym taki zabieg polega i umieć go wykonać we własnym zakresie, bo nie jest to aż tak skomplikowane, jak mogłoby się wydawać. Warto tylko pamiętać by zabezpieczyć powierzchnię, na której będziemy pracować i zadbać o dobre wietrzenie, bo to jest zwyczajnie brudna i intensywnie pachnąca robota.
Niezbędne akcesoria
Po pierwsze potrzebujemy odpowiedneigo smaru. Mówię o takim wosku w kostce, który rozsmarowuje się po powierzchni ślizgu na gorąco, przy pomocy żelazka. Na rynku dostępnych jest też wiele specyfików przystosowanych do aplikacji na zimno, ale traktowałbym je jako "ostatnie deski ratunku" w sytuacji kiedy nie mamy już absolutnie innego wyjścia. Lepiej posmarować tak niż wcale. Stosowanie wyłącznie takich "nawilżaczy" na dłuższą metę jest raczej niewskazane z uwagi na ich krótkotrwałą skuteczność i prawie zerową ochronę przed utlenianiem ślizgu. Takie coś, co przypomina suchy biały nalot wzdłuż krawędzi to właśnie jeden z pierwszych objawów tego zjawiska. Tak więc kupujemy smar w kostce, przeznaczony do zakresu temperatur i rodzaju śniegu na którym zamierzamy jeździć. Trochę innego smaru użyjemy na wiosennym mokrym i wolnym śniegu a zupełnie innego na zmrożonym "sztruksie" lub puchu w środku zimy. Na etykiecie znajdują się zawsze wszystkie niezbędne informacje dotyczące zastosowania danego wosku.
Po drugie przyda się jakieś żelazko z regulacją temperatury. Warto zakupić specjalistyczne do zastosowań narciarsko-snowboardowych, ale zwykłe do prasowania (tylko bez funkcji pary) też da radę, ale trzeba pamiętać, że potem nie będzie się już nadawało do ubrań.
Po trzecie cyklina. Przyda się zarówno do usuwania nadmiaru zbędnego smaru po całym zabiegu, jak i do oczyszczania z resztek starego wosku przed przystąpieniem do opisywanych tu czynności. Przyda się jeszcze kilka innych drobiazgów, o których będzie jeszcze mowa poniżej, ale te trzy pierwsze są moim zdaniem najistotniejsze.
Oczyść ślizg
Można zaopatrzyć się w specjalistyczny płyn do czyszczenia ślizgów, ale nawet zwykły denaturat powinien dać sobie radę z usunięciem większości brudu, którego nie chcemy przecież "wtopić" w nasz ślizg. Resztę załatwimy cykliną. Można też zastosować specjalną miedzianą szczotkę, a to już nieco wyższy poziom wtajemniczenia dla prawdziwych nerdów.
Smaruj na gorąco
Z rozgrzanym do około 120 stopni żelazkiem należy postępować ostrożnie i mam tu na myśli nie tylko ryzyko oparzenia (niektórzy nawet zalecają robocze rękawiczki), ale przede wszystkim realne niebezpieczeństwo uszkodzenia ślizgu w wyniku jego przegrzania.
Gdy rozpuszczamy smar, przykładając kostkę do gorącej stopy żelazka, po której powinien on swobodnie ściekać na ślizg, warto zwrócić uwagę, czy to ustrojstwo nie zaczyna nam przypadkiem dymić. To by znaczyło, że temperatura jest zbyt wysoka i pod żadnym pozorem nie należy tak mocno rozgrzanego żelazka przykładać do deski. Jeśli wosk topi się spokojnie jak przy andrzejkowych wróżbach a jego kropelki i strużki pokrywają już w miarę regularnie całą powierzchnię ślizgu, można przystąpić do rozsmarowywania całego tego dobrodziejstwa przy pomocy żelazka. Wyczucie co do precyzyjnego dawkowania smaru przychodzi z czasem, więc na początku zazwyczaj daje się go trochę za dużo, ale to nie szkodzi, bo nadmiar i tak zostanie na koniec scyklinowany. Ruchy żelazka powinny być płynne, długie i zdecydowane. Podczas tego "prasowania" warto zastosować lekki nacisk, chociaż czasem sam ciężar narzędzia już robi robotę. Jeśli smar zostanie solidnie i równomiernie rozsmarowany po całej desce, to znaczy, że najważniejszą część mamy już za sobą. W trakcie pracy warto od czasu do czasu przyłożyć rękę do strony wiązań i sprawdzić czy deska się nie przegrzewa. Jeśli w jakimś miejscu zaczyna być bardzo ciepła to lepiej już omijać żelazkiem fragment ślizgu na tej samej wysokości, dopóki się nie ochłodzi.
Wycyklinuj i wyszczotkuj ślizg
Po zakończonym "woskowaniu", zanim przejdziemy do usuwania nadmiaru smaru, zostawmy deskę na boku do zupełnego wystygnięcia. Niektórzy zalecają cyklinowanie dopiero następnego dnia, ale sądzę, że w zależności od temperatury w pomieszczeniu powinno wystarczyć mniej więcej pół godziny.
Przy użyciu plastikowej cykliny i nie szczędząc sił rękach ściągamy skrzętnie wszystko to, czego ślizg nie wchłonął. Po tym zabiegu powinniśmy ujrzeć gładką i pięknie "natłuszczoną" powierzchnię. Warto też usunąć nacieki ze smaru na krawędziach deski. Służy do tego nacięcie znajdujące się w jednym z rogów cykliny. Następnie, jeśli mamy specjalną szczotkę do polerowania, to szlifujemy nią ślizg aż do pełnego wygładzenia. Alternatywnie można do tego celu użyć np. flanelowej szmatki. Tak czy owak przyda się na czymś dobrze zablokować deskę, bo ten finalny już zabieg wykonuje się przy użyciu sporej siły.
Co z ostrzeniem krawędzi?
Zauważyłem, że ten temat jest mocno kontrowersyjny, więc zostawiłem go na sam koniec. Wiele osób zupełnie nie zawraca sobie tym głowy a znam i takie, które z pełną premedytacja stępiają krawędzie pilnikiem bezpośrednio po zakupie. Ma to swoje uzasadnienie w przypadku, gdy zamierzamy naszej deski używać wyłącznie do katowania ulicznych rurek i murków niczym skejci na deskorolkach, ale mimo wszystko osobiście odradzam aż tak drastyczne metody "tuningowe".
Ostrzenie jest trochę trudniejszym zabiegiem, wymagającym nieco wprawy i precyzji. Podobnie jak w przypadku smarowania, w pierwszej kolejności zalecam oddanie naszych krawędzi w ręce profesjonalistów, którzy zwykle zadadzą kilka kontrolnych pytać, żeby wiedzieć jak przygotować sprzęt do konkretnych zastosowań na stoku, w snowparku itd. Jeśli jednak masz ochotę zrobić to samemu, to zachęcam do czytania reszty tekstu.
przykładowe ostrzałki |
UWAGA! Przede wszystkim ostrzenie zawsze wykonuje się przed smarowaniem (nigdy na odwrót!), żeby nie zniweczyć efektów pracy nad ślizgiem.
Do tego celu należy się zaopatrzyć w porządną ostrzałkę z regulacją kąta ostrzenia. Jeszcze lepiej jeśli ten przyrząd będzie nam umożliwiał ostrzenie krawędzi zarówno od boku jak i od dołu. W zależności od indywidualnych preferencji, krawędź boczną ostrzymy pod kątem między 88 a 89 stopni. Zaś dolną, od strony ślizgu możemy "podciąć"o około 0,5 stopnia. Taki układ pozwoli na dobre "wgryzanie się" na zmrożonym i twardym śniegu ale jednocześnie powinien nieco uchronić nas przed niekontrolowanym wcinaniem krawędzi na przeszkodach. Tzw. "złapanie krawędzi" to nic przyjemnego, o czym każdy snowboarder prędzej czy później przekona się w mniej lub bardziej bolesny sposób. To niestety nieuniknione.
Zanim jeszcze przystąpimy do samego ostrzenia warto usunąć z krawędzi zadziory i rdzę przy pomocy raszpli (pilnik o większych zębach niż zastosujemy przy docelowym tuningu krawędzi) lub specjalnego kamienia szlifierskiego.
Docelowe ostrzenie wykonuje się możliwie długimi ruchami wzdłuż krawędzi, dociskając cały czas równomiernie pilnik do krawędzi deski. Jeśli pozwolimy by pilnik nam odskakiwał, albo zjeżdżał z krawędzi, to zamiast ją naostrzyć możemy ją jeszcze bardziej pokancerować. Może to też oznaczać, że krawędź nie została wystarczająco "potraktowana" raszplą, lub jest po prostu mocno uszkodzona. Wtedy warto rozważyć udanie się do specjalisty.
No dobra, a w którym miejscu krawędzi należy zakończyć ostrzenie? Oczywiście nie ostrzymy deski dookoła, tylko kończymy mniej więcej na wysokości punktów, gdzie deska efektywnie styka się ze śniegiem podczas jazdy. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Sporo zależy od indywidualnych preferencji. Jeśli na stoku z dużą prędkością wycinasz podkręcone carvingowe łuki, to pewnie wolisz krawędź zaostrzoną bardzo daleko, żeby deska nie "puściła" w najbardziej krytycznym momencie skrętu. Jeśli wolisz freestyle i tricki na przeszkodach, to przyda Ci się czasem nieco kontrolowanego ześlizgu, bez zbędnej "zacinki", o której wspominałem powyżej. Wtedy relatywnie najostrzejsza krawędź potrzebna głównie pod wiązaniami i pomiędzy nimi. Ja zwykle na górce mam w kieszeni kawałek drobnoziarnistego papieru ściernego i jeśli po naostrzeniu czuję, że krawędź chwyta mi za daleko, to delikatnie ją zatępiam. W dobie dostępności najróżniejszych profili desek, tych wszystkich rockerów, camberów i hybryd, warto porozmawiać z obeznanym serwisantem, lub poświęcić trochę czasu i uwagi by samemu nabrać doświadczenia. Wybór należy do Ciebie.
To co? Deska gotowa - możemy iść na stok!
Zamaj
Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo mi miło :)
OdpowiedzUsuń