surf - snow - skate - wake

Widok ze szczytu Chopoka zimą

Dziwna była ta zima w tym roku. Niektórzy mówią, że tym razem po prostu "nas olała". Do łagodnych czwartych pór roku w regionie, w którym mieszkam od pewnego czasu zdążyłem się już przyzwyczaić. Niemniej jednak sezon snowboardowy, podczas którego założyłem deskę dosłownie na 7 dni i to dopiero w marcu, jeszcze mi się nie zdarzył. Nawet kiedy przytrafiały mi się kontuzje w ciągu zimy, nie miewałem tak biednych statystyk jak teraz.

Backside boardslide w Snowparku Jasna na Chopoku

Nie pamiętam, żeby za mojego życia (a trochę już chodzę po tym świecie) w okresie od grudnia do marca w okolicy ani razu nie spadł śnieg, który poleżałby dłużej niż maksimum kilka godzin.  Na dodatek praktycznie nie było choćby jednego dnia porządnego mrozu. W takich warunkach nie ma nawet mowy o sztucznym naśnieżaniu. Owszem w górach coś tam popadało. Lokalnie przez chwilę nawet dość solidnie, ale szybko się to skończyło. Jak by tego było mało, potem rozszalał się  jeszcze Koronawirus i spowodował przedwczesne zakończenie sezonu, nawet tam gdzie warunki były jeszcze dobre.

Frontside boardslide w Snowparku Jasna na Chopoku

Tym bardziej jestem wdzięczny, że jeszcze zanim pandemia opanowała kontynent, udało się nam bezpiecznie wyjechać w góry i wrócić. Na wszelki wypadek odwołaliśmy nasz wcześniej planowany wyjazd do Włoch, bo coś już się wtedy tam zaczynało święcić, ale postanowiliśmy nie rezygnować, wybierając bezpieczniejszy kierunek. Postawiliśmy na Słowację, która wtedy nie miała żadnych stwierdzonych zachorować. Z resztą w Polsce też jeszcze nie było odnotowanych przypadków zakażenia. Wkrótce sytuacja uległa pogorszeniu, ale na szczęście byliśmy już wtedy w domu. 


Znowu zrozumiałem, że warto doceniać co się ma. Słowacki Chopok, choć raczej nie może się równać z Włoskim Kronplatz'em, to jednak okazał się bardzo godnym "zamiennikiem". Prawdopodobnie była to jedna z najlepszych okazji do odwiedzenia tego ośrodka. Często rozważaliśmy wyjazd w tamte strony, ale biorąc pod uwagę odległość dzielącą Trójmiasto od Liptowskiego Mikulasza, zazwyczaj woleliśmy dołożyć parę godzin drogi żeby pośmigać w Alpach lub Dolomitach. Teraz kiedy jesteśmy zmuszeni poddać się wielu ograniczeniom i niedogodnościom dwa razy bardziej cieszę się, że zdążyliśmy jeszcze skorzystać z rodzinnego urlopu, który był nam już bardzo potrzebny. Tamtych chwil spędzonych razem na śniegu już nikt nam nie odbierze a zregenerowane siły bardzo się nam przydadzą, żeby przetrwać cokolwiek nas teraz czeka.

Tailpress

To zabrzmi jak truizm z brazylijskiego serialu, ale co mi tam... 
Myślę, że dziś jeszcze bardziej warto być wdzięcznym za to co się otrzymało i każdego dnia doceniać nawet drobne radości, żeby jak już to wszystko się uspokoi, cieszyć się życiem bardziej świadomie i jeszcze pełniej.

Zdrowia życzę!

Zamaj

Była sobie zima - takiego sezonu snowboardowego w życiu nie miałem!

Widok ze szczytu Chopoka zimą

Dziwna była ta zima w tym roku. Niektórzy mówią, że tym razem po prostu "nas olała". Do łagodnych czwartych pór roku w regionie, w którym mieszkam od pewnego czasu zdążyłem się już przyzwyczaić. Niemniej jednak sezon snowboardowy, podczas którego założyłem deskę dosłownie na 7 dni i to dopiero w marcu, jeszcze mi się nie zdarzył. Nawet kiedy przytrafiały mi się kontuzje w ciągu zimy, nie miewałem tak biednych statystyk jak teraz.

Backside boardslide w Snowparku Jasna na Chopoku

Nie pamiętam, żeby za mojego życia (a trochę już chodzę po tym świecie) w okresie od grudnia do marca w okolicy ani razu nie spadł śnieg, który poleżałby dłużej niż maksimum kilka godzin.  Na dodatek praktycznie nie było choćby jednego dnia porządnego mrozu. W takich warunkach nie ma nawet mowy o sztucznym naśnieżaniu. Owszem w górach coś tam popadało. Lokalnie przez chwilę nawet dość solidnie, ale szybko się to skończyło. Jak by tego było mało, potem rozszalał się  jeszcze Koronawirus i spowodował przedwczesne zakończenie sezonu, nawet tam gdzie warunki były jeszcze dobre.

Frontside boardslide w Snowparku Jasna na Chopoku

Tym bardziej jestem wdzięczny, że jeszcze zanim pandemia opanowała kontynent, udało się nam bezpiecznie wyjechać w góry i wrócić. Na wszelki wypadek odwołaliśmy nasz wcześniej planowany wyjazd do Włoch, bo coś już się wtedy tam zaczynało święcić, ale postanowiliśmy nie rezygnować, wybierając bezpieczniejszy kierunek. Postawiliśmy na Słowację, która wtedy nie miała żadnych stwierdzonych zachorować. Z resztą w Polsce też jeszcze nie było odnotowanych przypadków zakażenia. Wkrótce sytuacja uległa pogorszeniu, ale na szczęście byliśmy już wtedy w domu. 


Znowu zrozumiałem, że warto doceniać co się ma. Słowacki Chopok, choć raczej nie może się równać z Włoskim Kronplatz'em, to jednak okazał się bardzo godnym "zamiennikiem". Prawdopodobnie była to jedna z najlepszych okazji do odwiedzenia tego ośrodka. Często rozważaliśmy wyjazd w tamte strony, ale biorąc pod uwagę odległość dzielącą Trójmiasto od Liptowskiego Mikulasza, zazwyczaj woleliśmy dołożyć parę godzin drogi żeby pośmigać w Alpach lub Dolomitach. Teraz kiedy jesteśmy zmuszeni poddać się wielu ograniczeniom i niedogodnościom dwa razy bardziej cieszę się, że zdążyliśmy jeszcze skorzystać z rodzinnego urlopu, który był nam już bardzo potrzebny. Tamtych chwil spędzonych razem na śniegu już nikt nam nie odbierze a zregenerowane siły bardzo się nam przydadzą, żeby przetrwać cokolwiek nas teraz czeka.

Tailpress

To zabrzmi jak truizm z brazylijskiego serialu, ale co mi tam... 
Myślę, że dziś jeszcze bardziej warto być wdzięcznym za to co się otrzymało i każdego dnia doceniać nawet drobne radości, żeby jak już to wszystko się uspokoi, cieszyć się życiem bardziej świadomie i jeszcze pełniej.

Zdrowia życzę!

Zamaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz