Cofnijmy się na chwilę do pewnej jesiennej sesji na bałtyckich falach, która jak sobie marzyłem, miała być początkiem epickiego zimowego sezonu surfingowego. Najwyraźniej jednak moja deska postanowiła mieć inne plany i tego dnia pękł jej pokład. Po kilku nieparlamentarnych wiązankach, gdy pierwszy szok już nieco opadł, okazało się że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W oczekiwaniu na rozpatrzenie reklamacji, dzięki uprzejmości kolegi Janka, wykorzystałem czas bez SUPa na testowanie bardziej "tradycyjnej" deski surfingowej.
Tak sobie popływałem aż wkrótce Covida złapałem. Infekcja kosztowała mnie dwa tygodnie chorowania w kwarantannie a potem conajmniej drugie tyle odbudowywania kondycji. Doszedłem do siebie w sumie w samą porę, bo w tym roku śnieg spadł dość wcześnie i nikomu na szczęście nie przyszło do głowy by znowu pozamykać ośrodki narciarskie. Podbudowany tymi okolicznościami ruszyłem na stok i... uszkodziłem swój snowboard. Na szczęście awaria okazała się niegroźna i łatwa do naprawienia.
Z czasem nad nasz Bałtyk zawitały zimowe sztormy przynoszące po sobie dobre i bardzo dobre fale. Brzmi świetnie, ale nie gdy akurat musisz siedzieć w pracy a reklamacja twojego sprzętu przeciąga się w wyniku problemów z produkcją, wywołanych przez Covid. Pocieszałem się jak mogłem, jeżdżąc na snowboardzie, który o ironio okazał się dla mnie mieszkającego nad morzem bardziej dostępny czasowo niż surfing. A jak w końcu prognozy falowe zaczęły bardziej zgrywać się moim czasem wolnym, mała podłużna listewka, przypominająca test ciążowy, wyjaśniła mi po raz drugi, dlaczego znowu na kilkanaście dni poczułem się jak kupa.
Jak tylko poczułem się lepiej i odkopałem z zaległości w pracy, nieco zniechęcony koncepcją mrożenia tyłka w lodowatym Bałtyku, znowu wybrałem jazdę po śniegu i pojechałem z rodziną w góry. Wyjazd udał się znakomicie, nie licząc nawrotu kontuzji kostki, wywołanego niefortunnym lądowaniem po skoku w snowparku i smutnego faktu, że w Ukrainie od kilku tygodni toczy się wojna, wywołana przez botoksowego dyktatora.
Teraz gdy piszę te słowa, zaczyna się wiosna a ja cierpię podwójnie z powodu zapalenia zatok, które uniemożliwiają mi po raz kolejny skorzystanie z dobrej prognozy na surfa. Zważywszy jednak na sytuację za naszą wschodnią granicą przypominam sobie sentencję autorstwa Jamesa M. Barrie - "narzekałem, że nie mam butów, dopóki nie spotkałem człowieka, który nie miał stóp".
Doceniajmy to co mamy i dzielmy się z tymi, którym brakuje. 🇺🇦✌️
Zamaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz