surf - snow - skate - wake



Podczas finałów konkurencji Big Air, tegorocznych X-Games w Aspen padł kolejny rekord w ilości obrotów z fikołkami podczas zawodów na snowboardzie. Ustanowił go Max Parrot wykonując quad underflip, czyli ponad cztery obroty wokół osi pionowej, połączone z czterema obrotami wokół osi poziomej. Nie tylko wygląda, ale nawet brzmi gorzej niż karkołomnie, prawda? No i super, tylko czy o to właśnie powinno chodzić w tej dyscyplinie?

kliknij tutaj, by zobaczyć video

Tajny Superpipe w Kolorado

Kiedy w 2009 roku  Shaun White, przy wsparciu swoich sponsorów wybudował ogromny pajp w sekretnej i dostępnej wyłącznie do własnych celów treningowych lokalizacji, bo nie chciał, żeby ktoś dowiedział się jakie tricki planuje pokazać na kolejnych X-Games, pomyślałem, że snowboarding nie jest już tym czym był. Przynajmniej nie dla mnie.


kliknij tutaj, by zobaczyć video

Wielu uznanych snowboardowych profesjonalistów odniosło się wtedy zarówno do tego projektu, jak i samego głównego zainteresowanego bardzo krytycznie.  Wprawdzie dzięki temu przedsięwzięciu Shaun “wynalazł” zupełnie nowy trick, ale niesmak jednak pozostał. Choć zabrzmi to górnolotnie, chyba wtedy przekroczona została granica, zza której być może nie ma już powrotu.


Snowboard na Olimpiadzie

Zacząłem swoją przygodę ze śnieżną deską jeszcze zanim snowboard trafił na Olimpiadę a pierwsi mistrzowie olimpijscy w half pipe: Nicola Thost i Gian Simmen, byli mniej więcej w tym samym stopniu rozpoznawalni, co dziś zapomniani.
Nie zrozumcie mnie źle, szczerze podziwiam takich zawodników jak wspomniany wcześniej  Max Parrot, Yuki Kadono, czy Marc McMorris. Nikt nie powinien im zabraniać co sezon dokładać po pół obrotu albo więcej do swojej kolekcji i zarabiać w ten sposób na życie, skoro potrafią. Obawiam się jednak, że w oczach publiczności (zarówno tej wyłącznie kibicującej, jak i tej, która sama też jeździ) takie kaskaderskie popisy mogą być często postrzegane jako kwintesencja snowboardingu. Moim zdaniem te “kręcioły” są przede wszystkim najbardziej spektakularnym, ale nie głównym aspektem dyscypliny. Humorystycznie i z dystansem, ale całkiem trafnie opisuje to znakomity dokument sprzed mniej więcej dekady, pod tytułem “91 Words for Snow”, którego fragment wklejam poniżej.


kliknij tutaj, by zobaczyć video


Styl czy technika?

Co odróżnia wybitne postaci w swojej dziedzinie od sprawnych rzemieślników? Oczywiście kreatywność i charyzma. Emanacją tych cech we freestyle’owych dyscyplinach, takich jak np. snowboarding, deskorolka, czy surfing, jest właśnie styl. Pojęcie nie tylko trudne do zdefiniowania, ale i bardzo dyskusyjne. Jedni kreują własny styl a inni, mniej lub bardziej świadomie naśladują czyjś. Mnie podoba się taki styl a Tobie może podobać się inny.  

Niemniej jednak mówi się, że jeśli w czyimś wykonaniu trudny trick wygląda na dziecinnie prosty, to ten ktoś ma niezły styl. Ja bym poszedł jeszcze dalej. Jeśli ktoś potrafi zrobić choćby najłatwiejszy manewr tak, żeby wyglądał super, to prawdopodobnie znaczy, że jest mistrzem stylu. Czy w takim razie, po przekroczeniu pewnej skali trudności technicznej można jeszcze mówić o stylu? Być może w tym właśnie miejscu widać jedną z zasadniczych różnic pomiędzy akrobatyką a freestyle’m.





Snowboarding is all about fun!

Współcześnie słyszę o konieczności ciągłej progresji w snowboardzie i fajnie, ale gdzieś w tym wszystkim zaczyna chyba umykać czysta radocha. Mówię o pierwotnej zajawce, polegającej na czerpaniu przyjemności z bycia na śniegu, nawiązywania przyjaźni z ciekawymi ludźmi, przekraczaniu własnych barier i słabości. Podkreślam, przede wszystkim własnych a nie czyichś. W końcu to jest sport indywidualny. Bardzo specyficzny, bo zazwyczaj uprawiany wraz z grupą przyjaciół, w której może się też znaleźć miejsce na rywalizację, ale ma ona drugorzędne znaczenie.

kliknij tutaj, by zobaczyć video

W snowboardingu (podobnie zresztą jak w deskorolce) przede wszystkim chodzi o radość, choćby z najmniejszego tricku na skrawku topniejącego śniegu, albo zwykłego zjazdu z górki. Chodzi o dzielenie się tą radością z innymi. Stąd pewnie jest tak wielu mniej znanych i niezbyt utytułowanych postaci (jak np. moi ulubieni Yawgoons), które skupiają się na tym co w snowboardingu cieszy ich najbardziej, dokumentowaniu tego i inspirowaniu innych do kontynuowania takiej zabawy. Nie zobaczycie takich ludzi ani na Olimpiadzie, ani w telewizyjnej relacji z Dew Tour, bo pewnie machają teraz radośnie łopatą na swojej ulubionej miejscówce, albo gramolą się pod górę w głębokim śniegu z uśmiechem od ucha do ucha.

Tomek

Quo vadis snowboarding? Czy to nadal jest freestyle?

Trident_boardborn

Ostatnio policzyłem ile lat jeżdżę na snowboardzie i wyszło tego na tyle dużo, że aż głupio się przyznać, bo po takim czasie mógłbym już chyba radzić sobie w tym sporcie nieco lepiej, ale nie o tym... W każdym razie, na przestrzeni tych wielu lat zdążyłem wyrobić sobie własną opinię na temat ulubionych miejscówek i tych, za którymi przepadam nieco mniej. Prawdę mówiąc, jeszcze więcej jest tych, których jeszcze nie miałem okazji odwiedzić a bardzo bym chciał, ale do rzeczy.

Alta Badia_boardborn
Snowpark Alta Badia
Miało być subiektywnie, więc tak będzie. Znajomi często pytają mnie, dlaczego mieszkając w północnej Polsce, najchętniej wybieram się na deskę do Włoch a nie np.: do Austrii, Francji lub w polskie góry? O Andorze albo Hokkaido jakoś nikt nie wspomina.

Pogoda
Im dalej na południe, tym cieplej, to chyba jasne. Na przykład południowy Tyrol (wbrew nazwie jest włoski) znajduje się w stosunkowo niewielkiej odległości od Morza Śródziemnego. Takie położenie geograficzne na ogół gwarantuje przewagę słonecznych dni a na wiosnę przyjemne ciepełko, bez obaw o brak śniegu.


Snowpark Kronplatz_boarborn
Snowpark Kronplatz
Przygotowanie snowparków
Skoro o śniegu mowa, to gdy pierwszy raz wybrałem się na snowboard do Włoch, nie mogłem uwierzyć, że niezależnie od obfitości opadów, włoskie snowparki co rano były przygotowywane na glanc. Jeszcze 7-8 lat temu w Austrii to było nie do pomyślenia. Teraz podobno jest już zupełnie inaczej. Wierzę na słowo, tym co tam bywają, bo sam dawno tego nie sprawdzałem.

Jedzenie
Italia słynie z dobrego jedzenia, a kuchnia serwowana w górskich miejscowościach nie jest oczywiście odstępstwem od tej reguły. Podczas wyjazdów w tamte strony, wspólnie z Żoną żywimy się niemal wyłącznie pizzą i makaronami, których konfiguracje smakowe wykluczają wrażenie jakiejkolwiek monotonii. Nie wspomnę już o szeroko dostępnych wyśmienitych delikatesowych produktach, które często kosztują w tamtejszych sklepach tyle samo, lub nawet nieco mniej niż u nas. Z kolei o walorach smakowych (czasami cenowych również) win z Piemontu można by napisać osobny blog post.  No i kolejny temat to kawa. Po jakości i smaku podawanego espresso można się szybciej zorientować, kiedy przekroczyło się granicę Włoską, niż po oznaczeniach przy drodze.

Obereggen_boardborn
Snowpark Obereggen

Ludzie
Włosi to jest fajny naród. Wiedzą o tym nawet ci, którzy nie kojarzą przebojów Rominy Pawer i Albano. Pod tym względem akurat Austriacy odstają niewiele, ale moim zdaniem chill w południowym Tyrolu jest jeszcze głębszy, niż w alpejskich Zillertalu, zwanym przecież nie bez kozery Chillertalem.

Ale do Włoch jest przecież daleko
No i co z tego? Do Francji jest jeszcze dalej. Ktoś mądrzejszy ode mnie już dawno temu stwierdził, że w procesie odwiedzania nowych miejsc nie mniej ważna od celu jest sama podróż. Kto miał okazję doświadczyć wspólnych z przyjaciółmi wyjazdów na wakacje samochodem lub autokarem, prawdopodobnie wie o czym mówię. Często długość podróży jest wprost proporcjonalna do ilości przygód wartych wspominania przez lata.

Boardborn_Alta Badia
Snowpark Alta Badia
Rzecz jasna o gustach się nie dyskutuje, tylko im się ewentualnie schlebia. Warto też od czasu do czasu wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby zweryfikować empirycznie swoje przekonania. Do Francji raczej w najbliższym czasie się nie wybieram, ale ostatnio coraz bardziej korci mnie znowu Austria i wursty, że o Japonii i sushi już nie wspomnę ;)

Tomek

Włochy VS. Austria - subiektywnie o zimowych destynacjach.

skateboarding Timanfaja National Park

Pierwszy raz stanąłem na deskorolce mniej więcej 25 lat temu. Nie od razu zacząłem jeździć. Musiało minąć trochę czasu zanim dostałem swój pierwszy sprzęt i wkręciłem się na dobre. Potem przez długie lata było to moje ulubione zajęcie - najlepszy sport, największa pasja, styl życia, w rozmowach i rozmyślaniach temat numer jeden. Żyłem i oddychałem niemal wyłącznie deskorolką. Do czasu...

skatepark Żukowo, Kaszuby
Skatepark Żukowo (2016)
Kiedy dorastasz i chcąc nie chcąc zaczynasz żyć w systemie współczesnego "Babilonu", dowiadujesz się od wielu życzliwych osób wokół, że w życiu są ważniejsze sprawy niż "karmienie" swoich życiowych pasji. 
Dorosłym nie wypada się bawić zabawkami, więc im dłużej starasz się bronić swojej miłości do kawałka drewna z kółkami, tym częściej słyszysz, że czas dojrzeć i wybić sobie z głowy tę dziecinadę. Przecież trzeba się zająć uczciwą pracą, karierą, spłacaniem zobowiązań, rodziną, pieluchami itd. 
Tak, to prawda. O ile nie zdołasz zrobić kariery jako profesjonalny deskorolkowiec, albo przekuć swojej "zajawki" na inny realny biznes, jak np. własna dystrybucja sprzętu, to pewnie zacznie Ci brakować czasu na regularne odwiedzanie ulubionych miejscówek, lub lokalnego skateparku. Tylko, czy taka sytuacja zawsze musi oznaczać przesiadanie się z deskorolki na służbowe auto i zmianę Etniesów na półbuty? Czy jesteś kiepskim rodzicem jeśli zamiast wozić swoje dziecko na basen, idziecie wspólnie pojeździć do skateparku?

skatepark Kurdwanów, Kraków
Skatepark Kurdwanów Kraków (2005)
Deskorolkowy weteran i zawodowy muzyk Ray Barbee twierdzi, że w wychowaniu dzieci bardzo ważne jest aby obserwowały jak ich rodzice cieszą się życiem. 
Legendarny Jeff Grosso, borykający się z wieloma problemami zdrowotnymi, powiedział, że tak długo jak będzie w stanie odepchnąć się na desce i choćby podjechać na niej po drobne zakupy do sklepu na rogu swojej ulicy, to będzie mu się wciąż chciało żyć. 
Osobiście nie stawiałbym deskorolki tak bardzo w centrum swojego systemu wartości a już tym bardziej nie uzależniam od niej sensu swojej egzystencji. Sam na wiele lat odpuściłem deskorolkę, nie będąc w stanie powstrzymać postępującego spadku poziomu umiejętności. Niemniej jednak niedawno zrozumiałem, że nigdy nie powinienem był przestawać jeździć i teraz chciałbym to robić tak długo, jak tylko będzie możliwe.

Boardborn 90's skateboarding
FS nosegrind + kickflip varial (wczesne lata 90-te)

W dobie włączania coraz to nowych dyscyplin do kanonu olimpijskiego, często słychać sprzeciw deskorolkowego półświatka, sformułowany w haśle "skateboarding is not a sport". Choć to pewnie zabrzmi górnolotnie, to dla mnie deskorolka pozostanie przede wszystkim stanem umysłu.

Tomek

Moja drewniana zabawka - czy nie jestem już na to za stary?

Od czasu swojego pierwszego wyjazdu na surfing wiedziałem, że pływanie na desce będzie tylko jednym z kilku istotnych aspektów surftripa. Staram się nie traktować takich wakacji, jak obozu treningowego. W innym wypadku łatwo jest zapomnieć co sprawia, że w ogóle mam ochotę ruszyć się z kanapy.

El Golfo_Lanzarote_boardborn
El Golfo

Na swojej ukochanej Lanzarote byłem już czterokrotnie, ostatni raz trzy lata temu. Od tej pory, z resztą wcześniej też, romansowałem z kilkoma innymi destynacjami, oferującymi fale do surfingu i wakacyjne przygody. Więcej grzechów nie pamiętam a w ramach "pokuty", w tym roku znowu poczułem magiczną siłę przyciągania tej niezwykłej wyspy. Z resztą nie tylko ja, bo pomysł wyszedł pierwotnie od mojej Ani.

Famara_Lanzarote_Boardborn
Widok z Caleta de Famara
Famara_Lanzarote_Boardborn
Playa Famara

Z jednej strony była tęsknota za marsjańskim krajobrazem parku wulkanicznego Timanfaya, winem Malvasia, wyhodowanym wśród pól popiołów i zastygniętej lawy, delektowaniem się wyśmienitymi w swej prostocie papas arrugadas oraz gambas al ajilloa także bardzo przyjaznymi falami na Playa Famara. Z drugiej zaś strony pojawiła się obawa, czy za kolejnym razem to wszystko nie straci swojego uroku i czy będzie nadal cieszyć jak kiedyś?

La Geria_Lanzarote_Boarborn
La geria
Los Ajaches
Wierność podobno jest łatwa, dopóki nie masz porównania. No i w tym właśnie tkwi sedno problemu, bo nie da się ukryć, że we wrześniu zdarzają się w Europie lepsze fale niż na Lanzarote. Prawdą jest też, że tym razem trafiliśmy na dość kiepski kierunek wiatru, który utrzymywał się prawie przez cały nasz pobyt. Silny onshore skutecznie zniechęcał zarówno do surfowania, jak i plażowania na zazwyczaj "surfers firendly" Playa Famara. W zasadzie jedynym spotem, który dobrze falował od czasu do czasu była La Santa, zniechęcająca swoim lokalizmem i sporą ilością skał. 
Na szczęście udało się nam, trochę przypadkiem, wypatrzeć przyzwoity warun w miejscowości Arrieta, której zupełnie nie podejrzewałbym o coś takiego. Czyli w sumie szału nie było, ale jak się rzekło na wstępie, przecież na surfingu świat się nie kończy.

Arrieta_wave_Lanzarote_Boardborn

lanzarote_arrieta_boardborn
Arrieta

Z wcześniejszego doświadczenia wiedzieliśmy, że Lanzarote ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko plażowanie i sporty wodne. Wybraliśmy się więc między innymi na trekking po okolicznych wulkanach, z przewodnikiem z Balckstone Treks, połączony ze zwiedzaniem winnic i degustacją lokalnych win. Odwiedziliśmy również wydrążone w lawie lub wzniesione z wulkanicznych materiałów budowle i rzeźby genialnego artysty Cesara Manrique. Codziennie smakowaliśmy  prostej, ale pełnej barw i aromatów kanaryjskiej kuchni a także liznęliśmy nieco lokalnego folkloru oraz miejscowej kultury podczas  kilku fiest, parad i koncertów.

Timanfaya_Lanzarote_boardborn

lanzarote_carverboard_boardbrn
Parque Nacional de Timanfaya

Jak przekonywali lokalesi z surfshopu Famarapower, czasem lepiej odpuścić walkę z kiepskimi falami i poczuć radochę, z jazdy na deskorolce, w otoczeniu mistycznych krajobrazów parku wulkanicznego Timanfaya a potem obserwować zachód słońca w El Golfo, przy szklaneczce aromatycznej wielowarstwowej kawy Leche y Leche. Zdecydowanie stara miłość nie rdzewieje, nawet jeśli czasem sprawia zawód.

Tomek

P.S. Wkrótce na naszym kanale YouTube znajdzie się mała video-relacja z wyjazdu na Lanzarote.

Lanzarote 2016 - stara miłość nie rdzewieje, nawet jeśli zawodzi.

Teraz może trochę podpadnę niektórym kajciarzom, ale zapewniam, że nie jest to moim celem. Podziwiam i cenię cierpliwość oraz upór osób uprawiających kiteboarding. Jak pomyślę o rozwijaniu albo rozplątywaniu tych wszystkich linek, pompowaniu latawca, czekaniu na wiatr, który potrafi przestać wiać akurat wtedy, kiedy w końcu udało się wyjść wcześniej z pracy i dojechać na miejscówkę... nie, to nie dla mnie. 

W Polskich warunkach wystarczająco dużo zachodu wymaga polowanie na fale zdatne do surfingu- co bywa dla mnie i tak już sporym źródłem frustracji. Na dodatkowe huśtawki emocjonalne, wywoływane przez wiatr i latawiec mam po prostu za słabe nerwy.

method_wakepark_BOARDborn

Dostępność
Moim skromnym zdaniem wakeboarding w ostatnich latach stał się łatwo dostępną formą rekreacji. Aktualnie w Polsce działa kilkadziesiąt wyciągów do nart wodnych i wake'a, posiadających swoje wypożyczalnie sprzętu. Niektóre ośrodki oferują również możliwość pływania za motorówką.  Coraz większa oferta sklepów, głównie online i rosnący rynek sprzętu z drugiej ręki, pozwalają na skompletowanie całego wake'owego zestawu w cenie jednego latawca.

360_wake_BOARDborn

Przystępność
Wake jest relatywnie łatwy do opanowania i bezpieczny. Nie ma potrzeby odbywania długich szkoleń ani zdobywania uprawnień jak w kiteboardingu. Wystarczy maksimum kilka godzin instruktarzu i mały akwen wyposażony w dwu-słupowy wyciąg. Nawet nie trzeba wyjeżdżać nad morze. Szczególnie małe wyciągi są doskonale przystosowane do potrzeb osób początkujących, dla których można znacznie zredukować prędkość ciągnięcia. Odpada też ryzyko niebezpiecznego upadku lub „wywleczenia” na brzeg przez latawiec. W sumie to nie trzeba już nawet motorówki, której wypożyczenie może być stosunkowo drogie. Holka jest tyko jedna, więc nie grozi poplątanie linek i nie ma mowy o żmudnym rozkładaniu, pompowaniu a potem ponownym składaniu latawca. Zwyczajnie wskakujesz na wyciąg i pływasz ile chcesz, albo na ile akurat wystarczy Ci pieniędzy ;)

wake_stalefish_boardborn

Budżet
Z punktu widzenia osoby początkującej wakeboarding jest stosunkowo niedrogi. Godzina pływania na wyciągu razem ze sprzętem kosztuje około 45-50 zł, więc nie ma potrzeby inwestowania dużych kwot, tylko po to, żeby spróbować. Kurs kite'a wraz z wypożyczeniem wszystkich zabawek jest niestety znacznie droższy.

wake_tailslide_boardborn

Pogoda
Wake jest prawie niewrażliwy na warunki pogodowe. Kite bez wiatru staje się bezużyteczny a prąd elektryczny na wyciągu, albo paliwo do motorówki są dostępne na żądanie. Nie trzeba urywać się z pracy w pogodni za kilkoma godzina kapryśnego wiatru, który często każe na siebie długo czekać i często potrafi być źródłem zniecierpliwienia (przynajmniej takim byłby dla mnie).

wake_nosepress_boardborn

Ograniczenia
Nie ma jednak nic za darmo. Uprawianie wakeboarding'u niesie ze sobą także spore ograniczenia. Popływasz tylko tam, gdzie dowiezie Cię motorówka, albo stoi wyciąg. Od trasy wyciągu wychylisz się tylko na tyle na ile pozwoli Ci lina. Rezerwacja w wakepark'u szybko się kończy i możesz najwyżej popatrzeć jak pływają inni. W zależności od konstrukcji wyciągu, w jednym momencie może pływać maksymalnie kilkanaście osób. Mały "kabel", a tych jest jak na razie najwięcej, pociągnie tylko jedną osobę na raz.


Bądź co bądź w kajcie takich ograniczeń nie ma. Jak przebrniesz już przez wszystkie niedogodności wspomniane na początku, to masz luzik i pełen freestyle. Ale czy warto? Każdy powinien przekonać się sam- a do powyższego tekstu podejść z przymrużeniem oka i odrobiną dystansu :)

Tomek


Wake VS. Kite, czyli dlaczego wybrałem wake'a?

"Ocean Bałtycki ostatnio jest łaskawy". Takie i podobne stwierdzenia pojawiały się w polskich mediach społecznościowych ostatnio dość często. Mieszkam całe życie nad polskim morzem, a ono wciąż nie przestaje mnie zaskakiwać. Surfing na Bałtyku - czy to w ogóle możliwe?
SUPsurfing_Bałtyk_BOARDborn


Na Bałtyku nie ma fal...
Kiedy pokazuję znajomym zdjęcia z pływania na falach w Polsce, to zazwyczaj pytają, czy sobie z nich robię jaja, albo w najlepszym razie dziwią się, że surfing można uprawiać gdzieś poza Hawajami. W sumie się im nie dziwię, bo nie więcej niż dekadę temu, też nie miałem o tym pojęcia, mimo że wychowałem się nad brzegiem Bałtyku. Chyba wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do widoku kitesurferów i widndsurferów nad polskim morzem. Nawet dość młody w naszym kraju skimboarding przestał być już czymś osobliwym. No ale surfing? Tak bez żagla i latawca? 


Surfing w Polsce? Ewentualnie zimą...
Jeszcze nie tak znowu dawno temu, wydawało mi się, że dobre fale w Polsce można złapać tylko w zimie. Mocno kłóciło się to z moją nieco wyidealizowaną wizją "wyczilowanego" surfingu, więc nawet nie próbowałem. Po prostu szukałem możliwości wyjazdu gdzieś na europejskie wybrzeże Atlantyku. Gdyby nie surfujący koledzy i dość przypadkowe zainteresowanie SUPem, czyli deską z wiosłem - kto wie co bym sobie teraz myślał?


Surfing w lecie? Chyba nie w Polsce?
W Polsce rzeczywiście warunki do pływania na falach nie trafiają się często i bywają dość trudne, a Bałtyk jest bardzo kapryśny. Niemniej jednak, uważnie śledząc prognozy pogody, można trafić na całkiem przyzwoite fale nawet latem. Podczas minionych wakacji sam miałem okazję  doświadczyć niemal oceanicznych okoliczności rodzimej przyrody. Zaś sierpień 2016 roku najprawdopodobniej pozostanie jeszcze na długo w mojej czułej pamięci ;)




Tomek

Czy to Bałtyk się przebudził, czy to ja przejrzałem na oczy?

Peniche, a konkretnie turystyczną wioskę tuż obok, czyli Baleal, wybraliśmy zachęceni bardzo udanym poprzednim portugalskim wyjazdem do Algarve, oraz rekomendacjami naszych znajomych. Lokalizacja około godziny jazdy autostradą z Lizbony, bezpośrednia bliskość oceanu, kilku dobrych surf spotów, nieco senna atmosfera małego miasteczka pełnego wypożyczalni, szkół i sklepów surfingowych oraz wielu klimatycznych knajpek, prowadzonych przez lokalesów - oto tylko niektóre argumenty, które przemawiały za wyborem tej miejscówki. W okolicy znajduje się też sporo ciekawych miejsc wartych odwiedzenia, atrakcyjnych nie tylko z surfingowego punktu widzenia.

Lagide beach in Portugal
foto: boardBORN


1. PLAŻE
Idąc od północy, napotkamy nieco skalistą i podczas przypływu niemal pozbawioną piaszczystej plaży Lagide. Jej przedłużeniem jest, znacznie łatwiej dostępna i głównie piaszczysta Praya Baleal, zlokalizowana po prawej stronie małego skalistego półwyspu, wbijającego się w ocean. Jest to spot bodaj najchętniej odwiedzany przez lokalne szkółki, zazwyczaj oferujący szeroki zakres warunków, odpowiednich dla osób niemal na każdym poziomie zaawansowania. Głównie piaszczyste dno, z paroma niewielkimi skałkami, na które trzeba uważać podczas odpływu, pozwalało cieszyć się falami małej i średniej wielkości. Wyraźnie skalisty fragment mniej więcej na pograniczu z Lagide, przy sprzyjających warunkach potrafił wygenerować większe sety dla nieco bardziej zaawansowanych. Zaletą tego miejsca jest bezpośrednie sąsiedztwo wielu szkółek i wypożyczalni oraz knajp i beach barów, a także sporej wielkości parking. Niestety powyższe zalety są też źródłem jej głównej wady, czyli dosyć sporego tłoku w wodzie. 


Surfer in Baleal
foto: boardBORN


Po lewej stronie półwyspu znajduje się druga cześć „miejskiej plaży” o zupełnie odmiennych warunkach. Fale potrafią być tu znacznie większe i silniejsze a bezpośrednie sąsiedztwo małych skalistych klifów, odrywających się od małego półwyspu, pozwala stosunkowo łatwo wpłynąć na desce od boku, prawie bez konieczności walki z przybojem. Docenią to przede wszystkim SUP surferzy, czyli amatorzy surfowania na desce z wiosłem, do których ja również się zaliczam.


SUP surfing Baleal by boardBORN
foto: boardBORN

Im bliżej w stronę Peniche, długa Cantinho Da Baia, co kilkaset metrów zmienia nazwy i kierunek fali.
Elementem, który wydał nam się charakterystyczny dla Baleal jest fakt, że o każdej porze dnia i niemal nocy można tam spotkać kogoś, kto właśnie idzie popływać, albo wraca z deski. W Baleal surfuje się prawie 24/7.

Panoramic view of Baleal
foto: boardBORN


Na południe od drugiego, znacznie większego półwyspu, na którym znajduje się niegdyś ufortyfikowane Peniche, napotykamy kolejno mocno pachnące mączką rybną z pobliskiej przetwórni Molho Leste i znane z międzynarodowych zawodów Rip Curl Pro, Super Tubos
Obie miejscówki docenią szczególnie zaawansowani surferzy, którzy mogą liczyć na światowej klasy warunki z tubami włącznie- jak sama nazwa wskazuje. Zbyt wielu tub w prawdzie nie widzieliśmy, ale zdarzały się przeszło 3-metrowe i momentami niemal pionowe ściany wody, dość bezlitośnie weryfikujące umiejętności, tych którzy odważyli się stawić im czoło.

2. SURF KULTURA
Nie ulega wątpliwości, że lokalna scena surfingowa działa tu bardzo prężnie. Świadczy o tym spora, jak na dość prowincjonalną lokalizację, baza dobrze wyposażonych wypożyczalni i profesjonalnych szkół surfingowych pod auspicjami znanych marek i lokalnych organizacji, takich jak Peniche Surf Camp czy Alex Surf School. Cena wypożyczenia deski na dzień oscyluje w granicach kilkunastu Euro. Za 20-30 Euro można też wypożyczyć SUPa. Za bodyboarda, piankę a nawet deskorolkę typu longboard lub cruiser wystarczy dać kilka Euro na dzień.


Small wave and a surfboard on legendary Supertubos in Portugal.
foto: boardBORN

Nie brakuje również doskonale zaopatrzonych surf shopów i profesjonalnych serwisów naprawy sprzętu. Na szczególną uwagę zasługuje np.: 58surf, do którego można wejść gołym i bosym a potem wyjść wyposażonym od stóp do głów szczęśliwym bankrutem. Charakteryzujący się lokalnym patriotyzmem HangFive , oferuje wyłącznie portugalskie produkty, deski hand made z pojedynczym finem oraz lokalne piwo i coś na ząb. 

3. GASTRONOMIA
Prowadzone przez lokalesów knajpy i bary w Baleal są w znacznej mierze przedłużeniem surf kultury z poprzedniego akapitu.
Na szczególną uwagę naszym zdaniem zasługuje przystępne cenowo Superlagide, będące jednocześnie kafeterią i sklepem spożywczym. Za stosunkowo niewielkie pieniądze można tam zrobić zakupy spożywcze na cały dzień, z rana zjeść pyszną kanapkę, lub dobre ciacho (szczególnie polecamy pastel de nata) z aromatyczną kawą za około 1 euro (czyli taniej niż w Polsce), a popołudniu wpaść na pizzę i piwko w sympatycznej atmosferze. Jest to jeden z najchętniej odwiedzanych przed i po surfingu lokali w wiosce. 
Naszym numerem jeden na obiad lub romantyczną kolację została rodzinna restauracja tuż przy plaży, o wdzięcznej nazwie Prainha, serwująca doskonałą zupę rybną, wyśmienite lokalne dania z ryb i owoców morza. Ceny w przeliczeniu na złotówki nie należą do najniższych, ale warto odwiedzić to miejsce dla jej atmosfery, pysznej kuchni i panoramy za oknem. W karcie znajdują się też bardziej wykwintne potrawy oraz liczne lokalne i importowane wina. 
Osoby z zasobniejszym portfelem chętnie odwiedzą nieco bardziej ekskluzywny, ale nadal „surfers friendly” Surfers Lodge. Ceny będę prawie dwa razy wyższe niż wszędzie indziej, ale warto tam zajrzeć, żeby posłuchać muzyki granej na żywo i wypić lampkę lokalnego wina (serwują wyłącznie zacne portugalskie trunki). 
Dla tych którzy ani na chwilę nie chcą tracić z oczu fal i szalejących na nich surferów, mogą odwiedzić niewielką Pizzaria O Outro w centrum zabytkowego Peniche, gdzie poza zjedzeniem dobrej pizzy, można na dużym telewizorze obejrzeć zawody z cyklu WSL.

4. ZABYTKI
Nie samym surfingiem żyje człowiek, więc część naszego czasu postanowiliśmy przeznaczyć również na zwiedzanie. Nie byłoby to raczej możliwe bez wypożyczonego samochodu, ale o tym przy innej okazji.
Kto przyglądał się kiedyś fladze Portugalii, prawdopodobnie zauważył, że widnieje na niej 7 symbolicznych zamków. Jednym z nich jest Obidos, leżący niecałe pół godziny drogi samochodem na wschód od Peniche. Zabytkowe średniowieczne miasteczko i twierdzę warto odwiedzić szczególnie ze względu na labirynt bajecznych, wąskich, brukowanych uliczek, ukrytych ogrodów i pięknych widoków z murów obronnych. Warto wstąpić na miejscowy specjał - niskoprocentową wiśniówkę, podawaną w czekoladowych kieliszkach, które po wypiciu można schrupać ze smakiem.

Garden in medieval Obidos in Portugal.
foto: boardBORN

W okolicy znajduje się wiele klasztorów z ciekawą historią, ale na szczególną uwagę naszym zdaniem zasługuje ufundowany w w 12 wieku monumentalny monastyr Cystersów w Alcobaca. O zawrót głowy przyprawia sklepienie IGREJA da SANTA MARIA da VICTORIA i nieprawdopodobnym kunszt wykonania architektonicznych detali. Plejada kamiennych figur władców i opatów, przywodzi na myśl sceny z Władcy Pierścieni. Obiekt jest absolutnie wart ceny biletu wstępu. Po zwiedzaniu warto chwilę odetchnąć w jednej z restauracji po przeciwnej stronie placu przy filiżance kawy, żeby podziwiać bryłę świątyni z perspektywy.


Castle in Obidos Portugal
foto: boardBORN
Nieco ponad godzinę drogi na północ od Peniche leży Fatima, będąca największym Sanktuarium Maryjnym w Europie, powstałym w miejscu objawień Matki Boskiej w 1917. Obok placu i mieszczącego jeden z najważniejszych dla nas Katolików ośrodków kultu, znajduje się Kaplica Objawień, pomnik Św. Jana Pawła II i smukła bazylika Matki Boskiej Różańcowej, która niestety podczas naszego pobytu była akurat w remoncie. 

5. ATRAKCJE
Około 10 km od Fatimy w okolicach wioski Bairro, na terenie dawnego kamieniołomu można zobaczyć odciśnięte w skale, bardzo dobrze zachowane ślady dinozaurów. Jest to pamiątka spaceru stadka potężnych roślinożernych zauropodów sprzed 175 milionów lat. My niestety wybraliśmy się tam podczas deszczowej pogody, co znacznie obniżyło widoczność śladów, ale „Monumento Natural das Pegadas dos Dinossáurios da Serra de Aire” i tak zrobił na nas potężne wrażenie. Warto więc zainwestować kilka Euro od osoby oraz  poświęcić kilkadziesiąt minut na zwiedzanie zgodnie ze wskazaniami wyznaczonego szlaku. My byliśmy tak zaaferowani, że zwiedzaliśmy od tyłu do przodu ;)

Girl on Nazare beach in Portugal.
foto: boardBORN

Miejscem absolutnie koniecznym do odwiedzenia dla wszystkich, którzy choć trochę interesują się surfingiem, jest kurort Nazare, zlokalizowany 64 km na północ od Peniche. Jesienią 2011 roku, Hawajczyk Garett McNamara ustanowił tam, a następnie w styczniu 2013 pobił własny rekord świata w surfingu po najwyższej fali, przekraczającej znacznie 20 metrów. Jedna z największych (obok Mavericks, Jaws i Teahupoo), nadających się do surfingu fal na świecie, co roku przyciąga rzesze widzów, spragnionych wrażeń oraz niewielką grupkę najznakomitszych big wave surferów na świecie. W latarni morskiej na skraju potężnego klifu, na który wjeżdża się górską kolejką, jak na Gubałówkę, znajduje się oryginalne muzeum, częściowo poświęcone fenomenowi wielkiej fali i jej bohaterom. Na szycie klifu i w labiryncie ciasnych uliczek Nazare kryje  się jeszcze wiele ciekawych atrakcji, wraz z barwną historią miasta.


Nazare beach view from abowe.
foto: boardBORN

dąc tak blisko Lizbony, nie można jej nie odwiedzić, ale nie będę się tu rozpisywał na temat atrakcji turystycznych i architektonicznych stolicy Portugalii. Zamiast tego polecę Wam miejsce, które domyka klamrą naszą wycieczkę w poszukiwaniu fal i innych darów Atlantyku. Jest nim Oceanário de Lisboa. Za kilkanaście Euro od osoby można podziwiać, jak na wyciagnięcie ręki, najróżniejsze gatunki ryb, ssaków i roślinności oceanicznej z całego globu. Ekspozycja podzielona jest na 4 obszary poświęcone Atlantykowi, Pacyfikowi, oceanom Indyjskiemu i Arktycznemu oraz dodatkowe habitaty z ptakami i zwierzętami, zamieszkującymi na styku wody i lądu. Niezwykłą atmosferę tego miejsca buduje przygaszone światło, a także dźwięki z playbacku a nawet rozpylone zapachy typowe dla danego ekosystemu. W określone dni można obserwować obsługę podczas karmienia rekinów, pingwinów i innych morskich stworzeń.

Oceanarium in Lisbon
foto: boardBORN

W jednym, nawet nieco przydługim poście nie sposób umieścić wszystkich wrażeń ani przekazać wielu ciekawych szczegółów. Będzie nam miło jeśli powyższy wpis zachęci kogoś do wyjazdu w tamte strony i podzielenia się swoimi wrażeniami. 
Adeus! :)

Ania i Tomek

Surftrip Baleal i 5 rzeczy, dla których warto odwiedzić Peniche